Dokument bez tytułu
Paszporty POLITYKI

Siłownia dla mózgu

Łukasz Orbitowski wyjaśnia, dlaczego woli pisać ręcznie

Łukasz Orbitowski Łukasz Orbitowski Leszek Zych / Polityka
Rozmowa z Łukaszem Orbitowskim, pisarzem, laureatem Paszportu POLITYKI za powieść „Inna dusza”, o youtuberach i ręcznym pisaniu.
Polityka

Justyna Sobolewska: – O, dziś założyłeś T-shirt nie z zespołem metalowym tylko z ikoną?
Łukasz Orbitowski: – Od kiedy zostałem tzw. człowiekiem sukcesu, to mi ślą T-shirty. Niektórzy dostają mercedesy, a ja koszulki. Zamiast uruchamiać pralkę, otwieram paczkę. A Batiuszka to taka kapela, która łączy black metal z chorałem cerkiewnym.

No właśnie, twoje książki lubią czytelnicy fantastyki, horroru i grozy, wielbiciele black metalu, komiksu, gracze gier komputerowych, prawicowcy i czytelnicy „Gazety Wyborczej”. Łączysz zupełnie różne środowiska. To trudne, zwłaszcza dzisiaj.
To jest wyniesione z domu, bo tam zobaczyłem, na czym podziały polityczne tak naprawdę powinny polegać. Mój ojciec, pracownik uniwersytetu, do początku lat 80. był niewierzącym posiadaczem legitymacji partyjnej i odnosił się życzliwie do ustroju, ale i do innych rzeczy. Na przykład wyciągał studentów z więzienia, jak za bardzo manifestowali, pomagał opozycjonistom, przychodzili do nas do domu akowcy. Wtedy zrozumiałem, że te wszystkie podziały są stworzone dla ludzi, którzy nie doceniają złożoności życia – i tego się trzymam.

To jest tradycja szwejkowska, kiedy błoto chlapie z prawa i lewa, na głupca nikt nie zwraca uwagi. Jestem głupcem, który próbuje robić swoje, i myślę, że – mówiąc serio – biada każdemu artyście, który uwierzy, że jedna z narracji jest prawdą. Niedawno dwie okładki tygodników z obu stron wyglądały jak lustrzane odbicia – w jednym Tusk w okularach Jaruzelskiego, w drugim Ziobro taki sam. Obie siebie warte. Nie oszukujmy się, nie mamy prawdziwych elit politycznych. Rządzą nami ludzie prymitywni.

Twoją specjalnością w ogóle nie są chyba wielkie, przekrojowe tematy?
Nauczyłem się przy „Widmach”, że wielkie kwantyfikatory nie wychodzą mi, że mogę pisać tylko o pojedynczym człowieku i jego związkach z innymi ludźmi. Jak w „Innej duszy” opisywałem człowieka z biednej rodziny, naznaczonego biedą, to jest to pojedyncza historia o człowieku, a nie literacka trawestacja teorii o dziedziczeniu biedy. Zresztą, pisząc tę ostatnią książkę, odkryłem wreszcie moją idealną metodę pracy: pół roku zbierania materiału, pół roku pisania, potem rok ładowania baterii, a rynek wznowień zrobi resztę.

Wychodzą właśnie wznowione „Psy wigilijne”, czyli twoje wczesne opowiadania.
Nie wstydzę się tych tekstów. To są teksty człowieka, który się uczył pisania. Byłem wtedy bardzo hollywoodzki, chciałem zastrzelić czytelnika pomysłem. Jednak tam jest sporo uproszczeń, jeśli idzie o wizję świata, a z drugiej strony jest gniew, furia. Tego człowieka jest już we mnie bardzo mało, byłem wściekły i pełen pretensji, teraz jestem spokojny. Wydawało mi się, że zaraz umrę, że nie mam przyszłości. Miałem wizję wyimaginowanej kariery literackiej, ale siedziałem i piłem wódkę. Śmiałem się z tych, którzy robią kariery, wkurzało mnie, że tramwaj nie jedzie, że nie sprzedali mi piwa, jest czwarta rano, a ja nie śpię, szukałem guza po knajpach, rozwalałem klawiaturę od komputera, bo się zawiesił – to wszystko minęło.

Twoi bohaterowie to zazwyczaj zwykli, niezbyt skomplikowani ludzie. Nie chciałbyś tworzyć postaci intelektualistów, artystów?
Ja lubię ulicę, lubię zwyczajność. U Stephena Kinga co drugi bohater jest pisarzem, jak miałem 15 lat, pomyślałem sobie, że to jest tani trick. King jest tak odklejony od normalnego życia, że nie potrafi go sobie wyobrazić. A byli tacy pisarze jak Hłasko, jak Mark Twain, i pomyślałem, że skoro im wychodziło opisywanie zwykłego życia, to i ja spróbuję. Dla mnie świat zwykłych ludzi jest fascynujący, nie trzeba sięgać do życia kaskadera czy kierowcy rajdowego, żeby tę ciekawość odnaleźć. Młody bandyta, sprzedawczyni precli, o takie postacie warto się upomnieć. Bardzo bym chciał opisywać życie, bo ono się tak szybko zmienia. Ja już żyję w innym świecie niż świat mojego dzieciństwa i mam poczucie rozłąki ze światem mojego syna.

Jakie ja spory z rodzicami mogłem prowadzić? Ojciec podsuwał mi Joyce’a, a ja czytałem Kinga, mama podsuwała mi Stonesów, a ja wolałem Iron Maiden. A mój syn pyta: jaki jest twój ulubiony youtuber? To nie jest wybór między książką a książką, ale między osobnymi światami. Okazuje się, że ciekawsze od grania w Minecrafta jest patrzenie, jak ktoś inny w to gra. Ci goście mają po milion wyświetleń na odcinek, to oni, jeszcze przed 18. rokiem życia, mają młode pokolenie, a nie my. Przerobiłem ten temat do nowej powieści.

Mówiłeś, że to nie ty porzuciłeś fantastykę, tylko ona ciebie.
To jej odejście powitałem z żalem, bo z dzieciństwa trudno się wyrasta. Mam ogromną tęsknotę za swoimi diabłami i potworami. Ale, przyznajmy, nie byłem najlepszym fantastą na świecie. Moje pomysły były dość obiegowe, a fantastyka jest literaturą pomysłu. Mamy też fantastykę przygodową, Pilipiuk, Grzędowicz, ale takie pisanie mnie nie interesuje, bo uważam, że filmowcy robią to lepiej. Przygodowość dostaję gdzie indziej, a od literatury oczekuję czegoś innego. Jak się czyta Cormacka McCarthy’ego albo Dostojewskiego, to nie jest to literatura pomysłu. Chłop zabił babę, też mi pomysł. A fantastyka wymaga Dukajowej finezji, której nie posiadam. W szkole fantastyki zdałem na trzy na szynach. W „Widmach” miałem finezyjny pomysł, ale trochę się pogubiłem. Jeszcze ufałem intuicji, a nie powinienem.

Potem przestałeś ufać intuicji?
Nauczyłem się robić konspekt książki. Byłem facetem, który miał w głowie mglistą ideę, siadał do pisania i to grało, tak było aż do „Tracę ciepło”. Zachowywałem się jak ludzie, którzy tracą wzrok i oszukują otoczenie, że dalej widzą. Też byłem gotów stwierdzić, że to świat się myli, a nie ja. Kiedy ludzie pokazywali mi błędy w pierwszej wersji „Szczęśliwej ziemi”, zrozumiałem, że coś się skończyło. Okazało się, że muszę znaleźć nową metodę pracy.

Dlaczego się nie spotkałeś z pierwowzorem mordercy z „Innej duszy”? Planowałeś napisać książkę w rodzaju „Z zimną krwią”.
Dotarcie do niego okazało się trudniejsze, niż sądziłem, władze więzienia są niechętne, a on chce zapomnieć. Potem, kiedy zapoznałem się z ofiarami, zobaczyłem zdjęcia trupów, miałem mocny odruch, że z tym bydlakiem nie chcę mieć nic do czynienia, bo to potwór. A potem przypominałem sobie, że moją domeną jest fikcja, spotkanie nie było mi potrzebne, powieść została powieścią, chociaż i tak leży czasem na półce z reportażem.

Mówiłeś, że historie o złu, które opisujesz, nie spędzają ci snu z powiek.
To jest cecha umysłu, nawet najbardziej krwistych kawałków nie przeżywałem, byłem skupiony na tym, żeby napisać tak, by działało to na czytelnika. Myślałem o stopniowaniu szoku: najpierw drastyczne otwarcie z zabiciem kotków, potem pierwsze morderstwo, a potem drugie, które je przyćmi. Nie chodziło o okrucieństwo samo w sobie, jak w filmach gore, ale o to, żeby pokazać, że on jest potworem. Najmocniejszym przeżyciem było samo oglądanie akt tej zbrodni, miałem potem omamy, widziałem trupa na swoim łóżku, tę zarżniętą dziewczynę.

Bohaterem popkultury jest często fascynujący zbrodniarz. Ty nie chciałeś stworzyć takiej postaci?
Bo takich ludzi nie ma wśród seryjnych zabójców. Karol Kot był tępawy. Połowa tych ludzi była upośledzona intelektualnie. Chciałem napisać książkę, która oddawałaby rzeczywistość, a prawdą jest, że to są prości ludzie. Może nawet Jędruś jest zbyt skomplikowany, ale trudno przywiązać czytelnika do kogoś, kto jest szary jak naciek na ścianie. Zależało mi, żeby czytelnik zobaczył, że on zmaga się z tym potworem w sobie, ale ma małe szanse na jakąkolwiek zmianę, bo świat jest okrutny, a on, Jędrek, jest niezbyt mądry.

Inaczej niż w kryminałach zostawiasz czytelnika bez odpowiedzi i bez poczucia zwycięstwa sprawiedliwości.
Zawsze starałem się pisać tak szczerze, jak tylko potrafię, więc gdybym podsunął czytelnikowi poduszkę, to byłbym nieszczery. Ta zbrodnia to jest rana, która się nie zabliźni, to nie będzie zapomniane.

Podobno lubisz pisać na zamówienie?
Zauważyłem, że te książki, które musiałem napisać, są moim zdaniem lepsze niż te, które pisałem sam z siebie. Nigdy bym sam nie wymyślił sobie tego morderstwa z Bydgoszczy. Nie jestem mistrzem samoświadomości artystycznej, potrzebuję pchnięcia. Teraz na zamówienie napisałem nowelkę dla Samsunga, która będzie w odcinkach do czytania w telefonach. Ważną rolę odgrywają multimedia. A ja poskromiłem mroczną stronę i spróbowałem napisać prostą historię kryminalną z suspensem. Cieszę się, że mogłem się sprawdzić w literaturze z zagadką i humorem. Jestem znanym wesołkiem, ale kiedy próbuję napisać coś wesołego, to wychodzi mi rozkopywanie zbiorowego grobu.

Opowiadanie to chyba forma, w której się wyjątkowo dobrze czujesz.
Ja najbardziej na świecie kocham pisać opowiadania. Gdyby się dało, pisałbym tylko opowiadania, ale jesteśmy w Polsce i nie można być autorem opowiadań, bo wydawcy kręcą nosem. Pamiętam, jak opowiedziałem Dukajowi całe opowiadanie do antologii „Nieobcy”, a potem mu wysłałem gotowy tekst, on pochwalił, ale powiedział, że wersja mówiona była dużo lepsza. I zrozumiałem, że tym, co powinienem robić, jest opowiadanie historii przy ognisku. Powinienem być takim bardem, który wędruje od wioski do wioski i za strawę umila wieczory. Ale tak się nie da. Nie mogę opowiadać – więc piszę, nie mogę pisać opowiadań – piszę powieści.

Nie tylko lubisz siłownie, ale podobno uprawiasz „siłkę dla mózgu”, pisząc długopisem.
Zawsze chciałem pisać ręcznie. Zmobilizował mnie Szczepan Twardoch, kiedy powiedział, że teraz pisze tylko na maszynie. Wyzwanie przyjęte! Na razie napisałem opowiadanie, teraz chcę napisać powieść. Pisanie ręcznie uczy dyscypliny, jest to rodzaj wysiłku fizycznego. Siedzę jak skryba nad zeszytem w linijkę i piszę drukowanymi literami, bo bazgrzę. Kluczowe jest przepisywanie, najczęściej komuś dyktuję i wtedy słyszę, co napisałem. To wszystko jest ku utrapieniu wydawcy, bo praca trwa dłużej. Ale przynajmniej zostaną po mnie rękopisy.

rozmawiała Justyna Sobolewska

***

Łukasz Orbitowski, rocznik 1977, pisarz i publicysta, absolwent filozofii na UJ. Jest autorem 14 książek, wśród nich nagrodzonej Paszportem POLITYKI „Innej duszy”, będącej – zdaniem jurorów – „doskonałym połączeniem powieści inicjacyjnej, psychologicznej i obyczajowej”, przynoszącej „precyzyjne, poruszające i zapadające w pamięć studium zła”.

Polityka 7.2016 (3046) z dnia 09.02.2016; Kultura; s. 74
Oryginalny tytuł tekstu: "Siłownia dla mózgu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Sport

Kryzys Igi: jak głęboki? Wersje zdarzeń są dwie. Po długiej przerwie Polka wraca na kort

Iga Świątek wraca na korty po dwumiesięcznym niebycie na prestiżowy turniej mistrzyń. Towarzyszy jej nowy belgijski trener, lecz przede wszystkim pytania: co się stało i jak ta nieobecność z własnego wyboru jej się przysłużyła?

Marcin Piątek
02.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną