Na nową płytę zdobył się, wydawałoby się nieistniejący już zespół The Tractors. Ci mistrzowie country-rocka wstrzymali działalność fonograficzną po wydaniu płyty „Fast Girl” w 2001 r. (nie liczę tu okolicznościowych edycji bożonarodzeniowych). Główny Traktor, Steve Ripley, potwierdził swoją niezależność za pomocą solowego albumu, który ukazał się na rynku rok później. Aż tu nagle, abrakadabra! Traktory znowu nagrywają, choć dokładnie nie wiadomo, kto naprawdę jest pełnoprawnym członkiem zespołu, bo dołączona do płyty lista nazwisk muzyków jest bardzo długa. Płyta zatytułowana „Trade Union”, jak na klasyczne przedsięwzięcie fonograficzne w stylu country przystało, oferuje zaledwie 10 piosenek, łącznie trwających niecałe czterdzieści minut.
Poza tym, jak na paroletnią przerwę w działalności fonograficznej, utwory na „Trade Union” robią wrażenie, jakby były nagrane w pośpiechu i bez zbytniej pieczołowitości. Może nawet metodą „live”, czyli wchodzimy wszyscy razem do studia, gramy i wychodzimy. Trochę narzekam na „Trade Union”, gdyż, pamiętając znakomite ich wydawnictwa, które stoją u mnie na półce, oczekiwałem od nowej płyty niemałych uniesień estetycznych. Tymczasem jest to po prostu nowa płyta, która nie zaspokaja w pełni apetytu rosnącego przez kilka lat. Ale i tak będę słuchał, bo jestem ich wiernym fanem.
The Tractors, Trade Union, Koch 2009