Trzecia w dorobku płyta grupy Yeah Yeah Yeahs to rzeczywiście tytułowe bombardowanie. Co prawda, w porównaniu do poprzednich albumów jest znacznie mniej drapieżnie i chropowato, ale wciąż bardzo energetycznie.
Zespół przeszedł metamorfozę od garażu w kierunku sal tanecznych. Teraz energia przymusza słuchacza do pląsania albo chociaż do tupania nóżką. Jeden z czołowych składów tak zwanego nowego rocka porzucił gitary, przesiadł się na syntezatory i zanurzył się w synthpopie oraz disco rodem z lat 80. „Tańczcie, aż będziecie martwi, a głowy potoczą się po parkiecie", śpiewa Karen O i z potarganej, rozwydrzonej punkówy przeistacza się z w królową imprezy. Oraz, w kilku romantycznych balladach, w smutną dziewczynę ze złamanym sercem. Ale co w tym dziwnego, że punkowcy odkładają gitary, odwracają się od nowej fali i idą tańczyć na gruzach cywilizacji, przy dźwiękach disco, synth popu i new romantic? Logiczne. Już to przerabialiśmy. Z tym, że disco punk czy nawet proste balladki, wszystkie te fascynacje a la Blondie sprzed dwóch dekad, zostały tutaj podane z wykorzystaniem nowoczesnych technologii dźwiękowych, w związku z czym przyjemnie bombardują ucho słuchacza kolejnymi warstwami selektywnych dźwięków.
W efekcie otrzymujemy zgrabny alternatywny pop z postpunkowymi hałaśliwymi reminescencjami, który i podoba się, i niepokoi. Także frontmanka grupy, Karen O, ta która zawróciła w głowach fanom „orgazmicznymi", bezrefleksyjnymi krzykami, prowokującymi zabawami z mikrofonem i konwulsyjnym wiciem się po scenie, przeszła metamorfozę. Utemperowała histerię i odsłoniła zaczepne, rozbrykane oblicze. A także to liryczne. W nowym wcieleniu wypada równie przekonująco i charyzmatycznie - i jako dancing queen, i jako spokojna, delikatna dziewczyna.