Aż mnie skręca z zazdrości, kiedy słucham kolejnych płyt nowych, młodych gwiazdek angielskiej muzyki rozrywkowej. Amy Winehouse, Dido, Goldfrapp, Amy MacDonald, KT Tunstall... Wszystkie utalentowane, profesjonalne, twórcze, jakże dalekie od wtórnej i bezbarwnej produkcji krajowej. Wystarczy przypomnieć sobie ostatnio promowaną dźwiękową letnią zupę, szumnie nazywaną „Piosenka dla Europy”. No i teraz jeszcze do tego wszystkiego Lily Allen.
Gdyby opinię o tej młodej osobie kształtować na podstawie plotkarskich pisemek, to można by ją uznać za skandalizujące beztalencie typu pani Jola z różowym koniem. Ale posłuchajmy Allen na jej nowej płycie, „It’s Not Me, It’s You”. Dwanaście przebojowych, nowoczesnych i melodyjnych piosenek, których Allen jest współtwórczynią. Świetne, choć, jak na nasze obyczaje, chwilami niecenzuralne teksty, ale zawsze o czymś. Doskonała nowoczesna i różnorodna popowa płyta. Na czym to polega, że zaledwie o 50 proc. ludniejszy od nas kraj ma 100 tys. proc. utalentowanych śpiewających osób wszelkiej płci? Nie wiem, ale zazdroszczę.
Lily Allen, It’s Not Me, It’s You, EMI Music 2009