Zapomniana gwiazda powraca w wielkim stylu
Recenzja płyty: Dion, "Son of Skip James"
Nieliczni długowieczni fani rock and rolla, o ile jeszcze funkcjonuje im pamięć, może kojarzą wylansowane na początku lat sześćdziesiątych takie przeboje jak „The Wanderer” czy „Runaround Sue”. Ich wykonawcą był młody amerykański piosenkarz Dion DiMucci. Dzisiaj, blisko pięćdziesiąt lat po tamtych szlagierach, bywalcy sklepów płytowych mogą natknąć się na płytę tegoż Diona, zatytułowaną „Son of Skip James”. Znowu ostrzegam, jak w przypadku SRV, ale w drugą stronę – to nie jest próba sprzedaży dawno wyprodukowanego towaru z samego dna sejfu.
To nowiutka, świeżo nagrana płyta, niemłodego już, ale będącego w doskonałej formie artysty. Powiem więcej, to płyta pełna nie tylko rock and rolla (doskonała „Nadine” Chucka Berry’ego), ale wspaniale wykonywanego bluesa. Nieprzypadkowo Dion w tytule płyty nazywa się synem Skipa Jamesa. James był przedstawicielem akustycznego bluesa z Delty i mistrzem wielu gigantów, takich choćby jak Eric Clapton. Jeżeli ktoś lubi bluesa (no i rock and rolla) i zobaczy, he, he, w jakimś polskim sklepie tę płytę Diona, to najpierw niech ją sobie kupi, dopiero potem się dziwi, bo to pewnie będzie jedyny egzemplarz, który się przypadkiem zaplątał między składanki „Best... ever”.
Dion, Son of Skip James, SPV 2007