Album „Hitchhiker” legendarnego Kanadyjczyka Neila Younga to płyta najnowsza, ale nagrania, które zawiera, nie są nowe. Zebrane na niej piosenki to zapis tego, co wydarzyło się pewnego dnia w Malibu w Kalifornii – ponad 40 lat temu, w 1976 r. Wtedy właśnie Neil Young nagrał, czy może należałoby powiedzieć: „naszkicował”, akompaniując sobie na gitarze, 10 piosenek. Ocenił tę jednodniową sesję jako „niekompletną” i nawet nie myślał o jej upublicznieniu. Owszem, część z tych utworów, z tytułowym włącznie, doczekała się pełniejszych, elektrycznych wersji pojawiających się na płytach czy podczas koncertów, ale oryginały ujrzały światło dzienne dopiero teraz. I takiej „niedokończonej” sesji mógłby pozazdrościć Youngowi niejeden wielki gwiazdor. Płytę wypełniają pełne uroku, melodyjne i nastrojowe ballady, z których każda jest osobnym dziełkiem. „Hitchhiker” pozwala przy każdym kolejnym odsłuchaniu odkryć jakiś swój nowy smak czy odcień. Tym właśnie różni się sztuka od produktu.
Neil Young, Hitchhiker, Reprise