Roger Waters proponuje kontynuację 25 lat po płycie „Amused to Death”. I jak łatwo się domyślić, pesymizm człowieka zapatrzonego wtedy w wojnę w Zatoce Perskiej nie zmienił się w optymizm w czasach dronów, problemów z bankami i uchodźcami (zapowiadający płytę utwór „The Last Refugee”) czy amerykańskiego prezydenta, którego – jak czytamy z kontekstu – autor nazywa „liderem bez mózgu”. Waters skończy w tym roku 74 lata, ale jego płyta przebija z łatwością pożegnalne nagrania macierzystego Pink Floyd, bo poza pesymizmem jest tu nerw, złość, pragnienie udowodnienia sobie czegoś więcej. A Nigel Godrich, zaproszony do współpracy producent Radiohead, zatrudnił z kolei ciekawe grono muzyków – z multiinstrumentalistą Jonathanem Wilsonem na czele. Podobnie jak na poprzednich solowych albumach Watersa piosenki spajają strzępki rozmów prowadzonych przez radio czy kwestie wygłaszane przez syntezator mowy – jak gdyby w głowie autora wciąż siedział Billy, bohater płyty „Radio KAOS” słyszący fale radiowe. Album obfituje w efekty dźwiękowe, ale nie jest to efekciarstwo, które odbierałoby piosenkom sens i siłę.
Roger Waters, Is This the Life We Really Want?, Columbia