33 lata od debiutu zespół przypomniał sobie stare definicje muzyki, którą grał w latach 80.
Osiem lat od trudnej do zniesienia (ze względu na fatalne brzmienie) płyty „Death Magnetic” i pięć lat od trudnej do zniesienia (już pod każdym względem) „Lulu” nagranej z Lou Reedem zespół Metallica ma nam coś do udowodnienia. I fakt, że albumu „Hardwired… to Self-Destruct” słuchać się da, momentami nawet z przyjemnością, to już zasadnicze osiągnięcie lubianej u nas legendy thrash metalu. 33 lata od debiutu zespół przypomniał sobie zresztą stare definicje muzyki, którą grał w latach 80., bo muzyka na nowej płycie jest ciężka brzmieniowo, jak przystało na konwencję rwana rytmicznie, a melodie prezentowane w efektownych harmoniach gitar i partii wokalnych.
Metallica, Hardwired… to Self-Destruct, Blackened
Polityka
49.2016
(3088) z dnia 29.11.2016;
Afisz. Premiery;
s. 75
Oryginalny tytuł tekstu: "Salwa sentymentalna"