Oczekiwania w stosunku do powstającej przez cztery lata płyty Kanye Westa windował sam autor. Komentował nagrania na bieżąco, zapowiadał, że to najlepszy album naszych czasów. W rzeczywistości „The Life of Pablo” pozostanie raczej płytą o najczęściej współcześnie zmienianym tytule (było kilka innych, roboczych) i dość mętnej koncepcji. Pod tytułowym Pablem podpisała się już z rozpędu rodzina Picassa, ale więcej przemawia za odniesieniami do Pablo Escobara, a sam autor mówi o nawiązaniu do postaci św. Pawła. 18 utworów, w większości dość krótkich, to feeria pomysłów brzmieniowych, gości i sampli, które West lubi wycinać z nagrań głośnych, znanych i ważnych. Razem sprawiają jednak wrażenie pewnego chaosu, brak ważnej dla hiphopowych płyt płynności opowieści, męczy też ciągłe natrętne manipulowanie partii wokalnych i krzykliwość brzmienia. Mimo to tę wywołującą dziś szerokie dyskusje płytę poznać należy. Dobrze wiedzą o tym marki korzystające z nazwiska Westa, w tym streamingowa firma Tidal, która dzięki umowie na wyłączność łapie na album nowych abonentów. Choć nie wydaje się to optymalnym zastosowaniem talentu i pozycji takiego człowieka.
Kanye West, The Life of Pablo, Def Jam