Muzyka

Rockowa fiesta Gibbonsa

Recenzja płyty: Billy Gibbons, „Perfectamundo”

materiały prasowe
W miarę słuchania możemy osiągnąć stan całkiem sporego zadowolenia.

Nierzadko zdarza się tak, że lider albo ważny członek wielkiego zespołu czuje w sobie gwałtowną potrzebę sprawdzenia się w roli solisty i nagrania płyty na własny rachunek. Rezultaty takich działań były różne – dobre, jak np. solowe poczynania Jacka White’a, średnie, jak w przypadku Micka Jaggera, czy katastrofalne, że wspomnimy fatalną płytę „Two the Hard Way” Gregga Allmana z Cher. Teraz z kolei szanownej publiczności objawia się Billy Gibbons, bez ZZ Top, z płytą „Perfectamundo”. Być może pod wpływem niegdysiejszych kontaktów z Tito Puente w Gibbonsie odżyła miłość do rytmów i klimatów latynoskich, i stąd ten album.

Billy Gibbons, Perfectamundo, Concord Records

Polityka 47.2015 (3036) z dnia 17.11.2015; Afisz. Premiery; s. 75
Oryginalny tytuł tekstu: "Rockowa fiesta Gibbonsa"
Reklama