Jak zwykle bez pośpiechu
Recenzja płyty: Damien Rice, „My Favourite Faded Fantasy”
Nie każdy twórca pozwoliłby sobie na tak długą nieobecność na rynku fonograficznym, ale Damien Rice zawsze działał we własnym rytmie. Jego piosenki rozwijają się bez pośpiechu. Nie atakują słuchacza od pierwszych dźwięków, nie wabią chwytliwymi refrenami. Rice’a nie należy poganiać. Na jego najnowszej, trzeciej płycie zatytułowanej „My Favourite Faded Fantasy” znalazło się tylko osiem utworów, spośród których większość trwa po 5–6 minut. Irlandzki artysta tka swoje piosenki z delikatnych, ulotnych melodii, pieszczotliwie otulonych dźwiękami gitary, smyczków, okazjonalnie, w bardziej dynamicznych partiach, wspieranych przez wysuwającą się nieco z cienia sekcję rytmiczną. Producent płyty, słynny Rick Rubin, zadbał o to, by akustyczne brzmienie instrumentów w żadnym stopniu nie przysłoniło onirycznych opowieści Rice’a. „My Favourite Faded Fantasy” jest płytą, którą trzeba smakować jak szlachetne wino – w odpowiednim nastroju, w odpowiedniej temperaturze, w odpowiednim towarzystwie. Wtedy będzie można w pełni docenić wartość tej muzyki.
Ocena: 4 i 1/2
Damien Rice, My Favourite Faded Fantasy, Warner