Często mówi się, że starość i śmierć stanowią w naszym społeczeństwie tematy tabu; tyle że tak naprawdę ukrywa się wyłącznie starzenie się kobiet. (…) Za pomocą zdjęć mody prasa kobieca, tydzień po tygodniu, miesiąc po miesiącu, nakłania swe czytelniczki do tego, by utożsamiały się z modelkami w wieku od szesnastu do dwudziestu pięciu lat, odsuwając tym samym w cień wiek i wygląd większości z nich.
Towarzyszka Cynthii Rich i autorka założycielskich dla problematyki ageizmu tekstów Barbara Macdonald opowiadała w roku 1984 o tym, jak sama, starzejąc się, zmuszona była mierzyć się z nowym typem niewidzialności: „Przeżyłam całe życie, nie słysząc znikąd o tym, że lesbijki istnieją ani że można być szczęśliwą, będąc lesbijką. Milczały o tym powieści, filmy, radio i telewizja. Obecnie jednak nie sposób nawet usłyszeć o tym, że istnieją stare kobiety, ani o tym, że będąc starą, można być szczęśliwą”. Szczególnym smutkiem i gniewem napawało ją to, że milczenie i przesądy związane ze starością nie oszczędzały nawet środowisk feministycznych. Zauważała, że na zebraniach w gronie działaczek zawsze okazywała się najstarsza, co skłoniło ją do zadania sobie pytania, gdzie podziały się wszystkie jej rówieśniczki, wszystkie te kobiety, u których boku walczyła w młodości. Gdy dobiegała sześćdziesiątki, zwykła chadzać do pewnej feministycznej kinowej kafejki, której ściany ozdabiały plakaty przedstawiające Virginię Woolf, Mary Wollstonecraft, Gertrudę Stein czy Emmę Goldman. Tak pisała wówczas o innych jej bywalczyniach, bez wyjątku młodszych od niej: „W ich głowach nie ma miejsca dla mnie ani dla żadnego uzasadnienia, dlaczego tam przychodziłam. A przecież byłam mniej więcej w wieku większości kobiet widniejących na tych plakatach, kobiet będących dla nich rzekomo tak ogromną inspiracją”.
Przytacza również pewne bolesne wydarzenie. Przed wyruszeniem na jedną z nocnych demonstracji w Bostonie, a miała wówczas sześćdziesiąt pięć lat, zauważyła nagle, że jedna z jej organizatorek rozmawia z Cynthią Rich (o dwadzieścia lat od niej młodszą), i to najwyraźniej na jej temat. Organizatorka ta, jak się wkrótce okazało, obawiała się, że Barbara nie będzie w stanie dotrzymać kroku pozostałym, dlatego chciała ją przesunąć do dalszych szeregów demonstrantek. Barbara wpadła we wściekłość. Poczuła się upokorzona, gdyż młodsza od niej kobieta założyła, że nie jest w stanie samodzielnie oszacować swoich sił, mało tego, nie zwróciła się z tym do niej osobiście. Przeprosiny powtarzane wielokrotnie przez zmartwioną organizatorkę, która zrozumiała swój brak taktu, nie wystarczyły jednak, by ją udobruchać. Poczuła się zniechęcona: po tym, jak przez całe życie borykała się z funkcjonowaniem w męskim świecie, jako starsza kobieta poczuła, że również w świecie kobiet nie ma dla niej miejsca. „Jeśli tutaj nie mogę się czuć u siebie, co mi pozostaje?”.
Poczyniła przy tym jedną ciekawą uwagę, komentując opublikowaną w roku 1979 przez „Ms. Magazine” listę „osiemdziesięciu najciekawszych kobiet lat osiemdziesiątych”. Spośród nich jedynie sześć dobiegło pięćdziesiątki, a jedna sześćdziesiątki. „Na tym właśnie polega niewidzialność” – zauważa. Nawet przekaz skierowany do czterdziestolatek odbiera resztki nadziei: mogą z niego wyciągnąć wniosek, że w ciągu dekady same staną się niewidzialne. Kryje się w tym jednak jeszcze coś gorszego: czasopismo zwróciło się z prośbą o sporządzenie owej listy do starszych kobiet, uzasadniając to tym, że „na nich spoczywa odpowiedzialność za promowanie pozostałych”. Barbara Macdonald wyczuwa w tej logice swąd „ofiary składanej z niewidzialności matek”. Dlatego wraz z Cynthią Rich domagają się, najogólniej ujmując, tego, by feministki wyzbyły się patriarchalnych przesądów na temat ról społecznych.
Rich zauważa, że nawet podczas swobodnej rozmowy dwóch kobiet, gdy z ust jednej z nich pada: „Mogłaby być moją córką” albo „Mogłaby być moją matką”, druga może poczuć nagły paraliż. Już samo pojęcie siostrzeństwa budzi jej nieufność. „Tego rodzaju etykietki zakładają, że nadal mamy odgrywać rolę potulnych służących – sprawując kontrolę nad samą sobą i nad innymi, jak na potulne służące przystało. Wzajemnie się w nie wtłaczając. Wzajemnie pozbawiając się wywrotowej mocy tkwiącej w rozmaitych możliwościach”.
W istocie, sama przypominam sobie zaskoczenie, a zarazem przygnębienie, w jakie wprawił mnie przyciężkawy tytuł artykułu o Glorii Steinem opublikowanego w pewnym francuskim czasopiśmie: „Babunia na barykadach”. Był on nie tylko mylący, gdyż Steinem nie jest niczyją babką – co tylko podkreśla, że w naszym słowniku brakuje określenia dla tego rodzaju postaci – lecz także sprowadzał ją do lekceważącego stereotypu, w którym w żaden sposób nigdy się nie mieściła. „Ilekroć postrzegamy [starszą kobietę] jako «babkę», niweczymy odwagę, z jaką pielęgnuje ona swą niezależność; unieważniamy jej wolność – pisze Cynthia Rich. – Mówimy jej, wbrew jej woli i wyborom, których sama dokonała, że jej miejscem pozostaje już tylko dom”.
Mona Chollet, Czarownice. Niezwyciężona siła kobiet, przeł. Sławomir Królak, Karakter