Recenzja książki: Wystan Hugh Auden, „W podziękowaniu za siedlisko”
Mamy świetną okazję, aby w 40 rocznicę śmierci Wystana Hugh Audena, która przypada we wrześniu, wrócić do jego poezji.
Mamy świetną okazję, aby w 40 rocznicę śmierci Wystana Hugh Audena, która przypada we wrześniu, wrócić do jego poezji.
Czyta się to bardzo dobrze. Nie przeszkadza nawet nie najlepsze tłumaczenie.
Jest coś przerażającego w swobodnej szczerości tej książki, w jej – przepraszam za wyrażenie – bebechowatości.
Zbiór szkiców o siedmiu mitach Drugiej Rzeczypospolitej, wybranych bardzo autorsko.
Autor prowadzi nas przez meandry skojarzeń, tworzy swój własny gatunek literacki, który przypomina spacer.
Trudno sobie wyobrazić straszniejszą cenę za talent niż ta, jaką zapłaciła Papusza.
Autor wychodząc od czarnej groteski, funduje czytelnikom spektakl grozy.
Jak możemy przeczytać w nocie o autorze – „Teraz pisze, bo ma z czego żyć”. Komfortowa sytuacja.
Miasto Oak Ridge oficjalnie nie istniało. Nie było go na mapach. Stanowiło część ściśle tajnego Projektu Manhattan, który doprowadził do wyprodukowania bomby atomowej, zwanej w języku projektu Gadżetem.
W Polsce Emmanuela Carrère’a długo kojarzono raczej ze sztuką filmową. Sytuację zmienił dopiero wciągający łotrzykowski „Limonow”, w którym Francuz opowiedział historię legendarnego rosyjskiego poety i działacza politycznego.
Sturis, wnikliwy reportażysta, odkrywa Grecję dla siebie, ale też dla nas, czytelników.
Ten dziennik jest miejscem, gdzie próbuje przedłużyć przyjemność, jaką było dla niego bycie z matką.
Autorka imponuje wyczuleniem na szczegół. Choć pisze o życiu zwyczajnym, to jej zdolność obserwacji uświadamia nam, jak wiele rzeczy – pozornie oczywistych – zdarza nam się przeoczyć.
Książka nie odkrywa wiele nowego. To raczej lektura dla tych, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę z myśleniem o prawach zwierząt i ich statusie.
Wśród rozmówców Grzegorza Miecugowa są głównie ludzie znani, ale nie brakuje też rzadko goszczących na łamach gazet.
Grecki pisarz próbuje odtworzyć losy swoich rodziców, którzy mieszkali długo w Polsce, ale się tu nie zakorzenili.
Prawdziwa podróż zmusza do kontemplacji i zastanowienia. W taki sam sposób działa ten znakomity zbiór tekstów.
Miłoszewski pełnymi garściami czerpie z tradycji gatunku.
Powieść nie jest wyjątkowa, nie ma też zbyt wiele wspólnego z Marquezem i Faulknerem – to po prostu znakomita saga rodzinna.
Anglosasi przez lata niemiecką muzykę rozrywkową po prostu ignorowali, czasem z lekka z niej pokpiwając.