Recenzja książki: Jonathan Franzen, „Dwudzieste siódme miasto”
Zdecydowanie warto po tę powieść sięgnąć.
Zdecydowanie warto po tę powieść sięgnąć.
Autor jest poetą, który zamienia poezję w „rozróbę” i który, co rzadkie, potrafi przekraczać swój własny język.
Rozmiar ponad 600-stronicowego „Pochłaniacza” robi wrażenie. Potem jest jeszcze lepiej.
Jest to rzecz zdecydowanie dla fanów japońskiego pisarza, których z pewnością ciekawi, jak rozwijał się warsztat Murakamiego.
Ma się ochotę pochłonąć całość za jednym zamachem.
Nie ma innej autorki, która o medycynie i eksperymentach w laboratoriach naukowych potrafiłaby pisać tak przystępnie, ciekawie, a przede wszystkim z humorem.
Nie jest to zbiór zdawkowych not, czasami są to dość obszerne studia, wszystkie podpisane z imienia i nazwiska, jak się można przekonać, przygotowane przez renomowanych i znanych historyków.
U Zadie wszyscy nieustannie patrzą na innych i oceniają ich życie: ty jesteś niżej, ty wspiąłeś się wyżej niż ja. Smith świetnie to obnaża.
W Polsce macierzyństwo jako temat oddano bez walki konserwatystom. W swojej najnowszej książce Agnieszka Graff tłumaczy, dlaczego tak się stało.
Intryga kryminalna jest tylko pretekstem dla rozmaitych dygresji i dla portretu głównego bohatera, który z lubością obnaża przed czytelnikiem swoje słabostki i perwersje.
Autorowi udaje się wzbudzić niepokój, zmusić czytelnika i do wzruszenia, i do nieufności. A to nietypowa mieszanka.
Tłem książki jest rodzący się w Stanach Zjednoczonych ruch sufrażystek, na który autor – raczej niechętny obyczajowym przemianom – patrzy z dystansem i sporą dozą ironii.
Autorka eksploruje tereny zapomniane i nieciekawe, w których kryją się jednak zajmujące historie.
Zadziwiającą umiejętnością Queneau jest to, że ogromne rusztowanie teoretyczne zupełnie nie utrudnia lektury, nie odbiera przyjemności.
To opowieść o ludziach przetrąconych. Dobrze, że Glass dostrzegł ten rys w swoich bohaterach.
Zostajemy dopuszczeni do jej intymnego, prywatnego świata, w którym nie ma podziału na sprawy istotne i błahe.
Trudno ten zbiór traktować jako wnikliwy opis reportersko-podróżniczy. I może właśnie największą jego zaletą jest to, że znajdziemy tu Węgry Krzysztofa Vargi.
Rzecz powstała w latach 70., więc czyta się to jak rejestr tamtych czasów, zresztą idealnie przystający też do współczesności.
Autor cyklu „Pies czyli Kot” niezmiennie staje po stronie obywatela, a kiedyś nawet mianował się jego rzecznikiem.
Technicznie to proza pozbawiona ozdobników, najczęściej wręcz oschła, choć sprawnie napisana, a momentami także zachwycająca.