Recenzja książki: Cilla&Rolf Borjlind, „Przypływ”
Jak każdy porządny szwedzki kryminał „Przypływ” jest jednocześnie powieścią realistyczną.
Jak każdy porządny szwedzki kryminał „Przypływ” jest jednocześnie powieścią realistyczną.
Książka jest połączeniem reportażu o życiu Japonii po trzykrotnej katastrofie: tsunami, trzęsieniu ziemi i wybuchu elektrowni atomowej, i próbą opisu kultury związanej ze śmiercią.
Miłość i braterskie oddanie prowadzą w paradoksalny sposób do tragedii całej rodziny, autor pozostawia otwarte pytanie o determinację naszego losu – czy sami ściągamy na siebie fatum, czy też los musi się spełnić mimo walki, którą z nim podejmujemy?
Bardzo obiecujący debiut, pisała prasa, witając nowe nazwisko w imponującej stawce szwedzkich autorów kryminałów.
W tych opowiadaniach nie czuć zupełnie ideologicznego założenia, przeciwnie, uderza raczej formalna maestria i prostota.
To opowieść z dna piekła, bo w obozach homoseksualni więźniowie byli traktowani z wyjątkową pogardą i brutalnością.
Gdyby powstał pomysł ekranizacji, na co książka z pewnością zasługuje, wielości wątków nie pomieściłby film fabularny.
Powieść wspomnieniowo-rozliczeniowa, tyleż bolesna co nieodparcie śmieszna.
Świat się przed tobą odsłoni, nie może być inaczej, będzie się wił przed tobą w ekstazie”. To się zdarza, kiedy czytamy Kafkę.
Twórca wzorem innych autorów szwedzkich kryminałów, stawia pytania o naturę zła.
Autorka wybrała ciekawy moment dziejowy: nie tylko narodziny polskiej państwowości, ale też falę chrześcijańskich konwersji pogańskich władców tej części Europy.
Kolejny świetny skandynawski kryminał, którego zakończenie nie da nam spokoju.
Reporter może napisać diagnozę, wyjaśnić mechanizm, poruszyć serca. Nad naprawą niech się pogłowią aktywiści, politycy, ale i zwyczajni obywatele.
Dobrze być zwodzonym i wyprowadzanym przez Dyckiego na manowce.
Autorka w serii krótkich rozdziałów oprowadza po radiu, ale też tłumaczy własne decyzje, swoją dyrektorską politykę, wyznając co rusz miłość tej antenie i ludziom.
Autorów jest dwóch, więc na koniec dostajemy dwa zakończenia. Jedno i drugie zaskakujące.
Czytanie tej długiej powieści przypomina dreptanie wkoło, bo nic się nie zmienia oprócz scenerii.
Autorka nie daje czytelnikowi wytchnienia dosłownie do ostatniej kartki powieści.
Swoim magnetycznym pisarstwem na pograniczu wizjonerstwa i precyzyjnego intelektualnego wywodu Maria Kornatowska sprzeciwiała się banalizacji.
Nowy tom poetycki Urszuli Kozioł jest zaskakujący w tonacji.