Samotne zabawki Asi
Nikt z tirowców nie zna jej adresu. Jak chcę czasem coś u kogoś załatwić, to udaję, że znam. Gdy na przykład chcę zlać sobie trochę tej czekolady z cysterny Łysego. Ale jak przychodzi do zapłaty, to kręcę. Gdzieś, coś, podobno, jakkolwiek. Jadła loda Magnum w Pcimiu pod Biedronką. W Zgierzu kupowała watę cukrową. W Bydgoszczy na dworcu, w poczekalni parzyła się herbatą. W Tesco w Oświęcimiu. Przed Lidlem w Treblince. W salonie fryzjerskim w Jedwab-nem, pod kinem w Krzyżowej. Widziana w Polsce klasy Z pod sklepem Leader Price. Na mrozie paliła fajranta. Przyklejała tipsy w zakładzie w Piasecznie. Uśmiechnięte zdjęcie, szkoda, że bez twarzy. Jak się jedzie na Jelcz. Za Wisłą. Nad kanałem. Twarz z portretu pamięciowego. W bloku. W półbliźniaku. Na trzecim, powiedzmy, piętrze. Z mamą albo babcią. Z widokiem na podwórko. Na budkę z prądem. Wieszała pranie na balkonie. Nad reklamą okien i drzwi.
Ale, do cholery jasnej, tak naprawdę nikt jej nie widział!
W takim to polskim na wskroś krajobrazie urodziła się święta. W roku Pańskim tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym. W siedemdziesiątym piątym. W dziewięćdziesiątym popieprzonym pierwszym. Jedno jest pewne, że była zima. Wśród nocnej ciszy głos się rozchodził. Poprzepalane latarnie. Zacinający śnieg. Na dachu szkoły podstawowej nr 66 stał smutny anioł w samym płaszczyku, anioł ekshibicjonista, i wiatr rozwiewał mu poły. Poganiany przez wiatr grał na trąbce smutną fugę albo jazzową wersję Ostatniej niedzieli.
Miała lat piętnaście. Dwadzieścia. Dwadzieścia dwa. Znak zodiaku: Koziorożec, mroźny, styczniowy poranek. Kolor oczu: zamarznięta kałuża, kolor włosów: szron. Ulubiony
kolor: kremowy, ulubiona książka: jest ich za dużo, ulubiony kamień: wbrew poradnikowi - granat, marzenie: chodzić i biegać.
Żadna historia nie chciała się zacząć, bo najpierw musiałby ktoś do niej przyjechać albo odwiedzić ją nieznajomy, albo ona musiałaby podjąć decyzję o wyjeździe. Ale była na wózku. Wiadomość, za którą zlać można by sobie było całe morze czekolady z cysterny Łysego. Ale poza babcią nikt jej nie znał. Cały dzień latała pilotem po wszystkich trzystu stacjach Cyfrowego Polsatu, odpowiadała na radiowe quizy ze znajomości gwiazd i seriali, wygrywała kosmetyki, których potem nie używała, wygrywała książki i bilety do kina, do którego nie chodziła, bo nie miało podjazdu dla wózków. Gadała zkurczakiem tamagothi, dopóki nie wyczerpała się bateria. Ale nie nudziła się, bo była osobą ciekawą. Zbierała malutkie szklane zwierzątka, które stały wszędzie: wokół telewizora i na meblo-ściankach, żywiąc się kurzem. Hodowała kaktusy, które także
żywiły się wyłącznie kurzem. Czytała Paula Coehlo i Williama Whartona, których powieści co roku dostawała od babci pod choinkę, bo nie miała chłopaka, co pisałby dla niej wysilone dedykacje szkolnym pismem. Nienawidziła Jonathana Carrolla, zupełnie nie wiadomo za co, przecież wychodził w tej samej serii. Miała widocznie wyrobiony gust
i podobieństwo okładek nie mogło jej zmylić. Marzyła, by jak Wharton mieszkać na barce, pachnieć rzeką i mieć siwą brodę. Był taki czas, że czuła się Ptasią, a za jej oknami rozciągała się najprawdziwsza amerykańska prowincja. Ale najbardziej kochała Olgę Tokarczuk. Za to, że rozumiała ludzi i z jej prozy biło jakieś ciepło. Kupiła sobie na Allegro maszynkę i ścięła się na centymetr, naświniwszy wszędzie wokół włosami.
Kolekcjonowała pachnące herbaty w puszeczkach i świeczuszki pachnące chemią imitującą kwiaty-mydełka z zatopionymi w nich płatkami imitującymi płatki... W ogóle każde badziewie do niej lgnęło i żywiło się kurzem. Dziesiątki ramek stało i wisiało wszędzie, a ta największa przedstawiała Asie w odświętnej białej bluzce, sfotografowaną przez bluszcz. Na meblościance stała doniczka, z niej spuszczały się liście i zasłaniały połowę twarzy Asi, która wyglądała zza nich z miną pt. „Ze mną można tylko pójść na wrzosowisko i zapomnieć wszystko".
Lubiła podlewać te swoje kwiatki, zaparzać herbatę „powiew rosyjskiej zimy" w specjalnym czajniczku ze świeczuszką pod spodem, żeby nie stygła, i czytać na przykład Podróż ludzi Księgi. Kadzidełka, te sprawy. Stare Dobre Małżeństwo śpiewa piosenki Stachury. Długopis pachnący maliną. Twoje imię na ziarenku ryżu. ASIA.
Nad drzwiami swego pokoju, przy pomocy babci, przyszpiliła wydrukowany na komputerze napis: „Nudzą się tylko ludzie nudni". Miała swoje zabawy. Patrzyła przez okno i notowała kolejność przelatujących samolotów, jak niektórzy obserwują pociągi.
Wiedziała, że wiozą Polaków na roboty do zimnych krajów. Wyobrażała sobie te zimne kraje, tak jak w filmie Królestwo Larsa von Triera, jako jeden wielki szpital z niskimi sufitami i tablicami korkowymi. Pełen niepełnosprawnych na wózkach, z nogami przykrytymi kraciastym kocykiem z Ikei, obsługiwanych przez lodowate i nieskazitelne pielęgniarki.
Ale czuła się samotna i o mały włos nie popełniła samobójstwa przez zażycie całej garści ziołowych tabletek na uspokojenie. Mimo że wydrukowała też i wywiesiła zdanie Biernata z Lublina:
A którzy siedzą z księgami, Nie mogą być nigdy sami, Aże kiedy w ciżbie siędą, Tam dopiero sami będą, czuła się samotna. Pisała wiersze, które wysyłała na konkursy. Organizowały je tak zwane MOK-i (Miejskie Ośrodki Kultury), a także biblioteki miejskie. Choć co to były za miasta! Dziury! Trzeba było napisać imię, nazwisko i adres na karteczce, zalepić ją w kopercie, na niej napisać godło i nim podpisać utwór. Potem zaaferowana babcia zanosiła przesyłkę na pocztę i wysyłała do Dzierżoniowa, Głogowa, Leszna... Priorytetem. Asia dostawała nagrody, po sto złotych, kupowała książki, czajniczki, herbatki, zwierzaczki i kadzidełka. Babcia słuchała Radia Maryja i oglądała Telewizję „Trwam". Pewnego dnia zwróciła uwagę na dziewczynkę imieniem Madzia, Madzia Buczek. Też niepełnosprawną.
- Pomódl się do Pana Boga, dałam na mszę za twoje wyzdrowienie.
- Pomodlę się, babciu. Idź już - powiedziała Asia i gdy zamknęły się drzwi, włączyła komputer i weszła na YouPorn.
Bo któregoś dnia w świat Asi wdarła się technika, i jak to z techniką - zdemolowała całą tę poezję. Babcia założyła jej Neostradę w TP. Asia stała się ruchliwa, zmieniała kraje i języki, wykłócała się na forach internetowych, robiła dopiski... Publikowała swoje wiersze w „Nieszufladzie", ale to już nie było to. Zamawiała tony książek w Merlinie, ponieważ babcia była bogata, za komuny badylara, teraz też wcale jeszcze nie na emeryturze. Niemal do rana paliła się lampka przy Asi biurku, ale jej w pokoju nie było, żeglowała po obcych wodach, dawała się objąć podejrzanym stronom, z napisami chińską czcionką, z malutkimi ikon-kami otwierającymi się w rogu ekranu.
Pewnej nocy na jakiejś nielegalnej stronie z azjatyckimi literami otworzyła się w rogu ekranu mała ramka z kategorycznym angielskim rozkazem: „Fuck the Horse". Asia zdębiała. W wolnym przekładzie brzmiało to: „Wyruchaj konia"! Drżącymi rękami Asia odkryła seks. Wiedziała już z lektury Prawieku i innych czasów Olgi Tokarczuk, że ludzie, a szczególnie ruscy żołnierze, robią to z kozami. Tu nie było ruskiego żołnierza, a za to ruski dziadek ściągał majtki i niezdarnie usiłował wetknąć sobie końskie przyrodzenie między pośladki, ale cały czas wyślizgiwało się, no i, co tu gadać, było nieco za duże, wielkości ręki dorosłego faceta. Asia musiała przyznać, że w wyobraźni straciła cnotę z koniem. Podjechała, grzesznica, do okna, specjalna machina przeniosła ją na kanapę.
Otworzyła okno kijem, aby chłód ją orzeźwił. Z okna miała widok na kotłownię pobliskiej betonowej szkoły, do której nie chodziła, i na budkę z prądem, do której także nie chodziła. Nocami prąd brzęczał swoją piosenkę o historiach, co się wydarzają na łączach. Elektronicznych wzdychaniach, stękaniach, rozstaniach, jak w musicalach. O sprzedawaniu szafki na buty w stanie idealnym, o plotkach z życia gwiazd. Waldek Mandarynka to, Waldek tamto, ściągnij tapetę z Waldim. Na budce z prądem wywieszony był zakaz fotografowania, drugi - dotykania, i trupia czaszka z piszczelami, jak na ramieniu Grety. Te tajemnicze metalowe budy z brzęczeniem w środku, jakby ktoś zamknął w nich rój pszczół, kusiły ją od lat. Pod ich wpływem budziła się chęć życia.
Chęć życia nie jest mile widzianym gościem w domu inwalidki na wózku. Aż znalazła na Allegro mało używane CB-radio, model mobilny, wyglądający jak krótkofalówka. Kliknęła ikonkę „licytuj". Drżącymi rękami rozbiła puszkę-skarbonkę i nerwowo przeliczyła pięciozłotówki. Było tego dwieście zeta. Jeśli jej ktoś nie przelicytuje, to będzie jej, jej, jej!
Ale akurat tę aukcję wszyscy mieli w dupie.
Dotąd na internetowych czatach podawała się za siebie, czyli za „Asie", i usiłowała nawiązać z kimś kontakt, ale faceci byli bardzo nieufni, obawiali się, że pod milutką ksywą kryje się jakiś stary, gruby zboczek z kutasem czerwonym od ciągłego miętoszenia i z megakubełkiem lodów z Leader Price na podorędziu. A gdy już uwierzyli, to chcieli iść na Skype'a, a tam wydałoby się, że Asia nie jest seksbombą. No i jej nie chodziło o seks.
Dziadek z koniem sprawił, że te sprawy przestały się chwilowo dla niej liczyć. A oni (np. ktoś o ksywie „nagi_stojący") od razu stukali: „opisz się, co masz na sobie? Bo ja bokserki, ale zaraz je zsunę, bo już mi bryknął". Wtedy Asia zaczęła brać ksywy z literatury. Ptasia (duże powodzenie!). Al (zero). E.E. Laufer. Taki-a-Taki. Kummernis. Wilga. Rauche. Marta. Kłoska. Szczególnie Kummernis przypadła do gustu młodej świętej.
Ale faceci nie chcieli uprawiać seksu z kobietą o ksywie Kummernis. Jeden napisał jej na privie: „a może od razu Winifreda, cwelu?". I zaraz pojawił się napis: „zamknął okno prima".
Teraz miała w rękach potężny oręż - swój przemiły, dziewczynkowaty głos, przy jednoczesnym braku wizji. Niecierpliwie czekała na kuriera, a gdy tylko po tygodniu się zjawił, zapłaciła przy odbiorze i natychmiast sprawdziła, czy jej nie oszukano. Z niecierpliwością czytała pełną literówek instrukcję obsługi modelu „Harry". Nie była wcale taka łatwa. Najpierw w radio było słychać tylko szum. W nim, gdzieś w oddali, majaczyły tajemnicze głosy duchów. Asia poczuła, jak do mózgu napływa chmurka krwi, przeszył ją dreszcz. Cały świat, przygody, autostrady, wszystko u niej! W jej małym pokoiku! Głosy strasznie przeklinały, bo akurat „zima znowu, jak co roku, zaskoczyła drogowców".
Kręciła, kręciła, aż babcia pobiegła po sąsiada. Był oschły, ale niezastąpiony, bo się znał. Ofukał je i powiedział, że Asia ma zły model, ręczny, który w ich bloku nigdy nie będzie chwytał wyraźnie autostradowych pogaduszek.
- A jaki mam mieć?
- A taki jak radio do samochodu!
- Ale do czego ja to podłączę?
- Pod zapalniczkę!
- Ale ja nie palę.
Spojrzał na nią tak, że obiecała sobie nie rozpłakać się. Ponieważ głosy były wciąż bardzo niewyraźne, uprosiła babcię, aby wywiozła ją na
wózku na warszawską drogę, zwaną Tatarskie Rozstaje, i zostawiła na cały dzień z radiem, kanapkami i piciem w butelce. Stała tam budka z kawą, plastikowymi białymi krzesełkami, jednym parasolem, snickersami za szybą i kartami „Heyah" z nadrukowanym Waldkiem Mandarynką. I oto Asia po raz pierwszy w życiu zaparkowała tam swoim wózkiem i uruchomiła naładowane na maksa radio. Weszła na kanał 22 i śmiało wyśpiewała w eter:
- Odbiór! Sprawdzam radyjko, jak mnie słychać? - Para szła jej z ust.
Potem był szum, trzask i nagle:
- Słychać cię dobrze.
I znowu szum. A zaraz potem trzask i:
- A jak się nazywasz?
Szumy i trzaski były zawsze wtedy, gdy nie wciskało się przycisku przy mówieniu.
Asia nacisnęła guzik i odważnie powiedziała:
- Asia, a ty?
Trzaski i:
- Wojtek. Ale mówią na mnie Gruby. Gruby Bolo z Tłuszcza. A gdzie mieszkasz, rybko?
A gdzie mieszkasz? - do tego zawsze wszystko zmierzało. No i od tego dnia to już się zaczęło na całego! Ponieważ literatura nigdy nie wygra z techniką, a co dopiero z żywymi, młodymi facetami, Olga Tokarczuk poszła w kąt, starzy faceci: Paulo Coehlo i William Wharton, poszli w kąt, do zwierzątek ze szkła, żywić się kurzem.
Wharton zresztą zaraz wtedy umarł. Nosił czapkę z pomponem, miał gęstą brodę i mieszkał na barce. Asia płakała całą noc.
Najpierw jeden zapytał, jak dojechać do Tesco, ale ona nie wiedziała, więc następnego dnia obłożyła się mapami samochodowymi i starała się udzielać informacji. Szybko łapała ten ich język. Nie „jechać" - „lecieć", nie „drogą" - „dróżką", nie „kolego" - „koleżko", no i, rzecz najważniejsza, „bajo, bajo, szerokości". A gdy zima znów zaskoczy drogowców, to i „przyczepności". „Wzajo, miłego dzionka". Zawsze na linii był jakiś prowodyr, samiec alfa, co wszystkich trzymał za mordę, wyzywał, chciał się (o nią!) pojedynkować. Któryś miał na przykład pretensje, że Asia „zapycha kanał". Bo wcześniej gadała z nim, to nie zapychała, ale zaczęła rozmawiać z kim innym, to teraz nagle „zapycha". Wtedy podnosiły się obrażone głosy i aktualny prowodyr zaczynał:
- Kurna, cwelu, parowo pierdolona w pizdę jebana, masz coś do niej? No, gadaj, masz coś do niej? Chcesz się pojedynkować? Synu kurwy, zapraszam na kanalik dziewięć, do osobnego pokoiku, zobaczymy, czy mnie przegadasz. Odbiór!
- Spadaj, jebałem twoją starą.
W radiu wszyscy zamilkli. Takiego czegoś jeszcze nie słyszeli. Cisza, szumy, jęki, zakłócenia.
- Synu kurwy, taniej dziwki, tandetnej prostytutki, odbiór! Odbiór!
- Nie odbieram telefonów od cweli. Bez odbioru.
- Odbiór. Twoja stara kwiczała, jak ją jebałem, aż się cała gałąź trzęsła. Odbiór.
No i szli „do osobnego pokoju", żeby tam się o nią na słowa pojedynkować, wyzywać.
Ale ona była zbyt nieśmiała, żeby tego słuchać, i tylko mówiła:
- Ej, chłopaki, proszę was... Weźcie się wyluzujcie... Na każdego przyjdzie kolej...Nie no, ej... dajcie se siana, ej...
W świecie ścieżynek istnieją wyraźne prawidłowości. Jeśli mamy akurat środę po piętnastej, to korek jest tu, a wypadek tu, natomiast tam jest pusto, a za godzinę będzie pełno.
Nie potrzebowała robić karteczek. Nanosiła tylko flamastrem zmiany w objazdach i aktualnie zamknięte odcinki dróg. Gdy zima znów zaskoczyła drogowców, Asia, jak święta męczennica, w wielkiej czapce z pomponem (Wharton) siedziała na „dyżurze" niemal dwanaście godzin i chuchała w fioletowe od mrozu ręce. Babcia donosiła kanapki i kawę w termosie.
- Jesteś taka sama święta jak Madzia Buczek.
Ale na noc musiała się z nimi rozstawać, bo jej radyjko wciąż nie łapało w domu.
Tęskniła do nich nocami, aż kupiła na Allegro używany cyfrowy dyktafon i zaczęła nagrywać. Taśmą przykleiła mikrofonik do głośnika radia. Teraz przynosiła ze sobą ich głosy „z autostrady", przelewała na komputer i odsłuchiwała. Nocami mały pokoik Asi wypełniały setki męskich głosów, które pogłaśniała, nakładała słuchawki, aby nie obudzić babci, i przy małej lampce jeszcze raz wsłuchiwała się w te rozmowy. Szczególnie uważnie słuchała siebie, jak im zadaje pytania, podsuwa rozwiązania problemów, pociesza.
Raz nawet, w Wigilię, śpiewała im kolędę. Zawstydziła się, słuchając tego nagrania, ściszyła głośność niemal do zera i speszona nerwowo wpatrywała się w podskoki ścieżki dźwięku na monitorze. Nie wyglądały wcale jak Jezus malusieńki, raczej jak linia życia podczas operacji. Nagranie skończyło się i linia stała się płaska. Pacjent zmarł -pomyślała.
Dowiedziała się, że ich patronem jest święty Krzysztof.
Gruby Bolo poinstruował ją, że powinna kupić sobie inne radio, takie jak do samochodu. Ono ma o wiele większy zasięg i będzie mogła je zainstalować w pokoju.
- Ale ja nie palę, proszę pana, a to trzeba podłączyć pod zapalniczkę...
- Ha, ha, ha! Samochodową, rybko! Podłączysz do prostownika. No i sprawa anteny. W aucie antenę przylepia się na przyssawkę do dachu, tak że cała karoseria staje się anteną...
Ten, tego, no... Tu trzeba faceta, ty se sama nie dasz rady. Jakbyś chciała, to ja, Gruby Bolo z Tłuszcza, mogę do ciebie wpaść, jak będę przejeżdżał przez Piotrków, to kein problem, no i wszystko ci elegancko zamontuję... - I wtedy, wypowiedziane niewinnym głosem, padło to jedno, najważniejsze pytanie, ukryte w gąszczu innych, na których Grubemu wcale nie zależało: - A jaki ty masz adres, dziecinko?
Jaki ty masz, rybko, adres? Jaki adres? Nie tylko Czarna Greta i nie tylko Gruby Bolo zachodzili w głowę, jaki Asia ma adres. Ten, tego, no... Nie obraź się, Aśka, nie zrozum mnie opacznie, ale czy mogę do ciebie kiedyś wpaść? A gdzie mieszkasz? Tak bardziej po prawo czy bardziej po lewo, koło Tesco?
A ona twardo nie dawała nikomu adresu. Tylko oschłego sąsiada poprosiła, aby pomógł jej z tym prostownikiem, a antenę kazała umieścić na dachu, zahaczyć o komin i przeciągnąć kabel do jej mieszkania. Teraz łapała o wiele większy zasięg. Niczym latarnik z latarni morskiej wysyłała sygnały na wszystkie strony Polski. „E 60 - wolna, E 46 - zator, zator, Asia powtarza, E 46 - zator". Teraz miała ich w swoim pokoiku dzień i noc. Już nie tylko udzielała porad co do korków, które znała na pamięć, ale zajęła się pogaduszkami. Szczególnie nocą, gdy samotni kierowcy bali się zasnąć na długich trasach, a nie robili przepisowych przerw na postojach, wyrzucali tarczki, lubili zwierzać się Asi, choćby dlatego, że to ich ożywiało. Ściszonym szeptem rozmawiała więc o ich dzieciach, których nie widzą całymi tygodniami, o tym, że bolą ich łokcie i kręgosłupy od siedzenia w jednej pozycji... Aż zaczęła zapychać sobą cały kanał 22. Gdzie Bogdan?
Gada z Asią. Gdzie Harry? Gdzie Joe? Gdzie Wilku? Gdzie Wuju? Gdzie Gruby z Tłuszcza? Gdzie Rychu z Łomianek? Rychu, zgłoś się! Gadają z Piotrkowem na czwartym.
Kurna, Asia jest na linii, to i ja lecę pogadać! Chcieli świntuszyć, to oczywiste, ale młoda święta opierała się diabelskim podszeptom i kierowała oczy ku niebu. To była jedna z pierwszych prób, na jakie wystawił ją szatan, jak kiedyś świętą Kummernis z Schonau.