Wybuchowa kamienica
Polski Mikołajek nazywa się Marcel i mieszka w starej kamienicy przy ulicy Klonowej. Wymyśliła go Katarzyna Szczepańska Kowalczuk, podobnie jak jego koleżankę Majkę i rudego Myszora, którego Marcel chętnie zabiera do szkoły w piórniku. Kamienica przy Klonowej pełna jest ciekawych mieszkańców, takich jak pan Patyczek (zdarza mu wystawiać za drzwi swoje sztuczne zęby w szklance) i ciekawych miejsc - jak tylne, nie używane schody dla służby.
Majka jest nietypową koleżanką, ponieważ potrafi bić równie dobrze jak chłopak, więc nie ma żartów. Razem pakują się w niezłe tarapaty. Ta opowieść nadaje się szczególnie dla dzieci, które właśnie zaczynają czytać - głosy wszystkich postaci są drukowane różnymi czcionkami. I aż się prosi, żeby czytać mamie przez ramię. Nie obędzie się bez częstych wybuchów śmiechu.
Katarzyna Szczepańska - Kowalczuk, Majka Marcel i rudy Myszor, il. Ajka Kowalczuk, Znak, Kraków 2009 (js)
Tata z baśni
Jak oswajać dzieci z trudnymi tematami? Ze śmiercią? Z tęsknotą za kimś bliskim? Książeczki wydawnictwa EneDueRabe tłumaczone z języka norweskiego mogą okazać się bardzo pomocne. „Żegnaj, panie Muffinie!" Ulfa Nilssona opowiada o odchodzeniu świnki morskiej, która podsumowuje swoje życie i uważa, że było bardzo udane. Z kolei „Tato" Sveina Nygusa opowiada o tacie jako bohaterze, który wszystko potrafi.
Mały Tomek nie może zasnąć i myśli o nieobecnym ojcu. On jest najsilniejszym człowiekiem na świcie i jest wyższy od króla. Podróżuje po całym świecie i nawet zjadł żmiję. A jednocześnie kiedyś też był dzieckiem i bał się ciemności. Co zrobić, gdy go nie ma? „Może tata patrzy teraz na księżyc - zastanawia się Tomek. Jeśli tak to patrzymy na to samo. To jest dość miłe". W tej pięknie ilustrowanej książce tęsknota znajduje ukojenie w micie, baśni o Super Tacie, którą wymyśla sobie dziecko. Pocieszeniem jest to, że choć chwilowo go nie przy łóżku - to gdzieś jest, i jest najwspanialszy na świecie.
Svein Nygus, Tato!, przeł. Helena Garczyńska, EneDueRabe, Gdańsk 2008 (js)
Dzieci z dziureczkami
Książki wydawnictwa Wytwórnia są zawsze majstersztykami graficznymi. Taka jest też opowieść Uri Orleva „Babcia robi na drutach" z kapitalnymi ilustracjami Marty Ignerskiej. Babcia potrafi na drutach zrobić wszystko: nie tylko dywanik, ale i łóżko, a pod nim - nocniczek z włóczki. Filiżanki, kwiaty i drzewa, a nawet wnuczkę i wnuczka. Niestety, „dzieci z dziureczkami" różnią się od innych, nikt ich nie chce, ani w szkole, ani w tym miasteczku. Władze zadziwione domkiem i ogrodem z wełny - otaczają go murem i strażnikami. A to się babci nie podoba. Szast - prast, pruje cały wełniany dobytek, wnuczkę i wnuczka też. Zrobi ich na nowo tam, gdzie dzieci z dziureczkami nie będą traktowane jak dziwolągi.
Książeczka Uriego Orleva opowiada o inności, o odmieńcach, którzy wyróżniają się i albo się ich wygania, albo zamyka pod strażą. Tymczasem wszyscy są tacy sami, nieważne czy z włóczki, ze skóry czy z metalu.... Mądra opowieść ucząca akceptacji inności.
Uri Orlev, Babcia robi na drutach, il. Marta Nigerska, Wytwórnia, Warszawa 2008 (js)
Kici kici, coś ty schwycił?
Zwierzęta Wilkonia to osobna kategoria stworzeń, których się nie zapomina. Teraz dołączył do nich kot z kociej kołysanki, napisanej też przez Józefa Wilkonia. Kot buras, rasa: dachowiec, w nocy staje się srebrny, żółte oczy mu błyszczą drapieżnie, kiedy trzyma ptaszka w pyszczku. Spotyka psa, biega za ważką, wdaje się w bójkę z innym kotkiem. Nikogo się nie słucha, nie dba o to, czy robi dobrze czy źle. Chodzi swoimi ścieżkami. I fascynuje obserwujących go ludzi, którzy chcieliby wiedzieć, czego kotek chce? „Może któreś z was mi powie, co się dzieje w kociej głowie...". Rysunki Wilkonia wspaniale oddają tę mieszaninę radości, zaciekawienia i wolności (od dobrego i złego) w kocich oczach.
Józef Wilkoń, kici kici miau (kocia kołysanka), Wydawnictwo Hokus - Pokus, Warszawa 2009 (js)
Chłopiec z karaluchem
„Julek i Julka" słynna seria Annie M. G. Schmidt ma w Polsce rzesze wielbicieli. Teraz pojawił się nowy bohater - Pluk. Trochę przypomina „Karlssona z dachu" Astrid Lindgren, bo choć jest niewielki, jak pięciolatek, to żyje sam. Nie wiadomo ile ma lat. Jeździ czerwonym dźwigiem. Zjawił się ni stąd ni zowąd i zamieszkał w pustym pokoju w wieżyczce razem ze swoimi przyjaciółmi: gołębicą Gercią i karaluchem Zazą. Karaluch jest bardzo dobrze ułożony, potrzebuje tylko skórki od jabłka na śniadanie. Nowi lokatorzy wieżyczki przerazili jednak jedną z sąsiadek - panią Czyścicką, krawcową, która spryskuje wszystko płynem owadobójczym. Pluk zaprzyjaźnia się też z innymi zwierzętami z sąsiedztwa: myszkami, mewami, królikami, a nawet pszczołami. Pomaga im, kiedy ludzie chcą zniszczyć Park Turkawek. Pluk staje się pośrednikiem między światem zwierząt a mieszkańcami wieżyczkowca. Jego pojawienie zmienia życie i jednych, i drugich. Piękne ilustracje Fiepa Westendorpa sprawiają, że lubimy go (razem z jego karaluchem) od pierwszej strony.
Annie M. G. Schmidt, Pluk z wieżyczki, il. Fiep Westendorp, przeł. Joanna Borycka - Zakrzewska, Wydawnictwo Hokus - Pokus, Warszawa 2008 (js)
Wielki powrót małego człowieka
Pan Maluśkiewicz - któż z nas nie zna tego ekscentrycznego jegomościa! Przecież to on w przeszłości zasilał naszą dziecięcą wyobraźnię. Tuwim napisał go w 1939 roku, Butenko zilustrował w 1956. Do dzisiaj to jedna z najpiękniejszych polskich książek „dla dzieci". Starzeje się jak dobre wino. Wzrusza i rozśmiesza bohatera maluśkość i tyciutkowatość: „Bo wszystko było malusie, / Tyciuchne, tyciutynieczkie, / Bo przecież sam Maluśkiewicz / Był tyciuteńkim człowieczkiem".
Cieszy wznowienie książki w oryginalnej wersji także dlatego, że w naszej wyobraźni Pan Maluśkiewicz zawsze przyjmował będzie fizjonomię nadaną mu przez Bohdana Butenkę. Bohater już zawsze będzie ociosywał zawzięcie butenkową żółtą gigantyczną zapałkę. A jego wymarzony wieloryb już zawsze będzie niebieski. Wciąż rozczula i śmieszy nie tylko giętki język Tuwima, ale też sam piękny pomysł opartego na prostej antynomii spotkania Najmniejszego z Największym. Cieszę się na tę książkę jak dziecko.
Julian Tuwim, Pan Maluśkiewicz i wieloryb, il. Bohdan Butenko, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2009 (awh)
Kołysanka o Franzu Kafce
„Lalka Kafki" Gerda Schneidera to wzruszająca opowieść osnuta na kanwie epizodu z życia Franza Kafki: jesienią 1923 roku pisarz spotkał w parku płaczącą dziewczynkę, która straciła lalkę. Postanawia ją pocieszyć, projektując wysublimowaną, para-literacką grę: przekazuje jej listy, które sam pisał w imieniu rzekomo podróżującej po świecie lalki. W rzeczywistości listy zaginęły, a te, które czytamy w powieści, są sprawką Gerda Schneidera, który sfingował korespondencję. „Okazało się", że przestraszona psią wściekłością lalka znienacka zaczęła chodzić, mówić i pisać! Najwyraźniej przeżywa podróż życia: pływa, podróżuje balonem. Ostatnio spotkała Don Kichota i grubego Sancho oraz wielkiego rozgadanego piżmaka.
Godny uwagi jest pomysł, by w fikcyjnych listach poumieszczać bohaterów i rekwizyty z innych, znanych dzieł Kafki. Schneider umiejętnie przeplata fikcję z rzeczywistością: w książce pojawiają się prawdziwi bohaterowie życia Kafki: ukochane rodzeństwo, kobiety, wydawcy i kamienicznicy, lekarze. Pełna ciepłego humoru opowieść toczy się nieśpiesznie w rytmie kołysanki. Zmysłowa, nastrojowa proza jest tak sugestywna, że niemal czujemy, unoszący się w powietrzu „ostry aromat jesiennych palenisk". Detal, rekwizyt nas w niej zakorzenia. Wiemy, że lalka patrzyła zawsze zielonym okiem, a drugie miała niebieskie. Że pies, który szukał lalki w krzakach to rudo-biały collie, a ze znaczków na kopertach „od lalki" łypały okiem polskie gołębie.
Gerd Schneider, Lalka Kafki, przeł. Inez Aleksandra Olkuska, Nasza Księgarnia, Warszawa 2009 (awh)
Empetrójka Chopina
Operując gładkimi rymami, sympatycznie i na luzie przybliża Michał Rusinek dzieciom postać Fryderyka Chopina. Rok 2010 będzie rokiem kompozytora (dwusetna rocznica jego urodzin). Książka powstała we współpracy z Narodowym Instytutem Chopina i zostanie przetłumaczona na dziesięć języków. Rusinek skutecznie ściąga z piedestału, odbrązowia, słowem - ociepla wizerunek Chopina. Już na początku odważnie się obchodzi ze słynnym łazienkowskim pomnikiem, jawnie perorując, że muzyk odchyla głowę, jakby mu coś brzydko pachniało: „Na jego buzi już w dzieciństwie / gościła ta z pomnika mina: / przekrzywiał głowę, gdy na obiad / co wtorek mu dawano szpinak".
Fantazjowanie na temat dzieciństwa mistrza jest przyjemne i nic dziwnego, że Rusinek sobie folguje, zadając pytanie, jak Fryderyczek żył bez epmetrójek i jak to się u licha stało, że został wielkim muzykiem? Okazuje się, że jego pierwszy marsz powstał niechcąco: chłopiec zatrzasnął krwiożercze mrówki w zeszycie w pięciolinię, a te ułożyły się w harmonijny wzór. Frycek nie zawsze był wzorem do naśladowania - bywał niefrasobliwy. Myślał, że fortepian jest potworem i z ostrym narzędziem, dobierał się do jego czarnych zębów. Książkę dowcipnie zilustrowała Joanna Rusinek.
Michał Rusinek, Mały Chopin, il. Joanna Rusinek, Znak i Narodowy Instytut Fryderyka Chopina , Kraków 2009 (awh)
Ugryź mnie
Kto nie lubi się bać? Ma się rozumieć bać się troszeczkę i bać się na niby. Takich na przykład sympatycznych wampirów, zupełnie na diecie i całkiem dowcipnych? Zwłaszcza, kiedy są bohaterami pasjonującej sagi o mieszanej ludzko-wampirzej bandzie serdecznych przyjaciół. Tak właśnie się dzieje w dziarskim „Wampirku i zagadkowej trumnie" Angeli Sommer-Bodenburg. To kolejny tom przygód Antka lubiącego czytać ciekawe historie z dreszczykiem, Rydygiera, niesfornego i psotliwego wampirka i Ani - jego siostry, która jest - przyznajmy od razu - w Antku zakochana śmiertelnie. Przepraszam, nieśmiertelnie. Napisane przystępnym, dobrze skrojonym językiem opowieści o wampirach, skrzą się humorem i kipią od przygód. Nie nudzą się ani dorośli, ani dzieciaki. Świetna lektura na wycieczki, radzimy jednak nie czytać bezpośrednio przed snem.
Angela Sommer-Bodenburg, Wampirek i zagadkowa trumna, przeł. Maria Przybyłowska, il. Amelie Glienke, Znak, Kraków 2009 (awh)
Humor na wyspach
Kultowe „Androny" Brzechwy wznowione przez Prószyńskiego! I to w ukochanej przez wszystkich wersji - w opracowaniu graficznym Bohdana Butenko. I chociaż wszyscy doskonale wiedzą, kogo mrówka niosła na wyspach Bergamutach i co kupiła w aptece Kaczka-Dziwaczka - jeśli ktoś zgubił osobiste „Androny" przy kolejnej przeprowadzce lub morderczo zanieczyścił je kawą, powinien sprawić sobie lub potomkowi stosowny prezent. W domowej bibliotece to pozycja obowiązkowa. Bardziej nawet praktyczna niż słowniki Kopalińskiego. Cóż nam bowiem po wiedzy, kiedy żyć byśmy mieli bez humoru. Poddałby się człowiek na jakimś życia zakręcie. I to dziedzictwo Brzechwy trzeba dzieciom przekazywać. Bez tego, jak się pięknie mówi po polsku: ani rusz.
Jan Brzechwa, Androny, opracowanie graficzne Bohdan Butelko, Prószyński i S-ka, Warszawa 2009 (awh)