Książki

Fragment książki "Dzień przed końcem świata"

Nie zapalałem światła w pokoju, gdzie miałem przespać pierwszą noc i następne noce do wyjazdu. Na tapczanie czekała na mnie świeża pościel, a ta zdjęta po ojcu wciąż leżała w kącie przy piecu, bo w zamęcie, jaki nastał od rana, zapomniano o jej spaleniu. To była śmiertelna pościel ojca, na której na pewno musiały pozostać i ostatni oddech, i przedśmiertny, wystygły pot, ona przyjęła westchnienie albo kruchy jęk raptownej agonii, a którą powinno się wyścielić otwartą czeluść ziemi, co wkrótce stanie się mogiłą. W tej pościeli leżało zawinięte moje dzieciństwo.

Półmrok, jaki dawały lampa z ulicy i światło z krawieckiego pokoju, pogłębiał tylko smutek i opuszczenie miejsca, gdzie nic już nie będzie takie, jak było wczoraj. Dwudrzwiowa szafa, stół i stara gazeta na nim, krzesła, obraz Świętej Rodziny nad tapczanem, piec kaflowy, dywan na podłodze, pelargonie na parapecie okna - wszystko zdawało się być z innego czasu, nie z tego życia, bezużyteczne.

Miałem przy sobie trochę nasennych pastylek. Po drugiej stronie sieni mama z siostrą o czymś głośno rozmawiały, a może był to wspólny płacz resztkami łez. Od przyjazdu prawie nic nie mówiłem, nie czułem głodu, o papierosach przypomniałem sobie w drodze na cmentarz, kiedy szedłem zobaczyć, jak ojciec sobie radzi na katafalku w cmentarnej kaplicy, więc zapaliłem papierosa, ale smaku dymu nie mogłem odnaleźć. Czułem się jak w niewidzialnej klatce, do której przymusem mnie wpędzono, ten pokój też stał się klatką, a jego ściany, które dotąd były schronieniem, gotowe były zawalić się na mnie. Chyba czegoś ode mnie, syna najstarszego, oczekiwano, chociaż mnie już tylko chodziło o jedno - o jak najszybsze ukrycie ojca pod ziemią i wybawienie go z tej niezręcznej sytuacji nieboszczyka.

- Coś, braciszku, jest za cicho, że aż wyć się chce.

Reklama