Tytuł z okładką sugerują reportaż. Taki reportaż, a raczej kroniki – bo to brzmi jednak bardziej neutralnie – sporządza Małgorzata, która ma za zadanie rejestrować wszystko, czym zajmuje się Ruch, grupa protestu przeciw szerzącej się w kraju nienawiści. Małgorzatę los nieco przetrącił. Porzuciła ją matka, porzucił mąż, a czytelnik poznaje ją w chwili, gdy odchodzi Anna, jej wciąż rozpamiętywana partnerka. Bohaterka ciągle coś traci. Miłość i opór – w życiu i na ulicy – nie są przeciwstawne, ale nierozłączne, uzupełniają się. Książka Iwasiów nie jest manifestem politycznym ani wezwaniem do aktywizmu jako takiego, nie jest też relacją z tego, co dzieje się od lat na ulicach. To raczej próba twórczego przetworzenia tych wszystkich obywatelskich protestów uwikłanych w codzienne życie, któremu wypada nadać jakiś sens. W najnowszej rodzimej literaturze wątek obywatelskiego przebudzenia rzadko się pojawiał. A jak widać ma potencjał. Iwasiów dowodzi, że nawet bardziej powieściowy niż reporterski – jej bohaterka też ma kłopot z uporządkowaniem faktów, które każdy inaczej zapamiętał. To również powieść o tym, jak wejść w rolę lidera – samozwańczego czy wybranego – bez żadnego przygotowania. A wreszcie o bezradności słów wobec zdarzeń, które jeszcze trudno pojąć. Oraz, paradoksalnie, o ich mocy. Bo tak „kroniki” dla Małgorzaty, jak „Kroniki” dla Iwasiów są próbą rozbrojenia rzeczywistości i ćwiczeniem – bardzo zresztą udanym – z utraty właśnie za pomocą słów.
Inga Iwasiów, Kroniki oporu i miłości, Świat Książki, Ożarów Mazowiecki 2019, s. 384