Wakacje 1939 były niezwykle upalne. Kto żyw, ruszył wypoczywać, odnotowano szczególnie duży napływ turystów do wszystkich modnych miejscowości polskiego wybrzeża. Może nie do Sopotu, gdzie powiewały już liczne flagi ze swastyką (należał administracyjnie do Wolnego Miasta Gdańska), a Niemcy czuli się coraz pewniej. Ale do Gdyni i na Hel, gdzie wyrastały modne kurorty, jak Jurata, gdzie odpoczywała elita, bywali marszałek Rydz-Śmigły, minister Józef Beck, Jan Wedel czy Loda Halama i Kazimierz Wierzyński. Na wybrzeże kursowała z Warszawy lukstorpeda, z prędkością 100 km na godz. Autorka śladem znanych – wtedy lub później – osób dociera w miejsca, gdzie się wtedy bywało. Jak to możliwe, że klika zaledwie tygodni przed katastrofą, jakiej zapowiedzi wisiały w powietrzu, ludzie bawili się, opalali, tańczyli, szaleli? Pogoda, organizacja turystyki masowej – to też. Ale „wpływ na nalot na polskie miejscowości nad Bałtykiem w 1939 r. miała również propaganda i chęć zamanifestowania, że przetrzymamy każdą wojnę nerwów”. Oraz wiara w nasze ówczesne sojusze. Mało kto, jak Witkacy, przeczuwał dramat. Większość trwała w przekonaniu, że silni, zwarci, gotowi nie oddamy ani guzika. Nawet mobilizacja słabo zmąciła spokój. Warszawskie kabarety przygotowywały nowe programy, drukowały się gazety. 1 września, wraz z końcem wakacji ’39, nastąpił koniec tamtego świata.
Anna Lisiecka, Wakacje 1939, Muza, Warszawa 2019, s. 542