Dziś – wspólnie z wydawnictwem W.A.B. – inaugurujemy naszą serię książkową „Lato z kryminałem” . Na początek – powieść Henninga Mankella, zdaniem wielu (niżej podpisanego też) najlepszego współczesnego autora książek kryminalnych.
Podwójne morderstwo w Lenarp – na zapadłej prowincji w Skanii – wstrząsnęło Szwecją. Kto zamordował parę staruszków? Podejrzenie pada na emigrantów, bowiem jedna z ofiar przed śmiercią wyszeptała słowo: „zagraniczny”. Komisarz Kurt Wallander nie może jednak spokojnie prowadzić śledztwa: sam otrzymuje telefony z pogróżkami, pojawia się też kolejna ofiara – zastrzelony Somalijczyk.
Seria książek o komisarzu Wallanderze zaczęła ukazywać się na początku lat 90. W tym czasie Henning Mankell dzielił już swój czas między Szwecję i Mozambik, w którym prowadzi teatr, pisze dramaty i reżyseruje spektakle. I można śmiało powiedzieć, że to spojrzenie z oddali – z afrykańskiego dystansu – na własną ojczyznę jest sednem jego kryminałów. Co się z nami stało? Co stało się ze Szwecją – to główne pytania, które stawia sobie Wallander w „Mordercy bez twarzy”. Pytania na równi z tym, kto zabił?
„Żyjemy, jakbyśmy żałowali raju utraconego, myślał. Jakbyśmy tęsknili za dawnymi złodziejami samochodów i kasiarzami”. Tymczasem zamiast raju mamy obraz społeczeństwa skorego do przemocy i agresywnego wobec obcych. Takiego, w którym rosną w siłę organizacje paramilitarne, a nacjonalistyczne hasła mogą liczyć na coraz powszechniejsze wsparcie.
Nic więc dziwnego, że taki obraz Szwecji sprawił, że „Morderca bez twarzy” wywołał dyskusję na temat postaw mieszkańców Skandynawii wobec licznej tam zbiorowości emigrantów, ksenofobii, a nawet rasizmu. Wydaje się zresztą, że tematy podejmowane przez Mankella powinny zainteresować też polskiego czytelnika, wraz z przybierającą u nas falą narodowego populizmu.
Nie tylko jednak doniosłość tematów podejmowanych przez Mankella zadecydowała o jego światowej sławie. W kryminałach z Wallanderem jest swoista, nie do podrobienia, atmosfera.
Klimat zimnej Skanii, z wiecznie padającym deszczem i zgorzkniałym, schorowanym i wiecznie przemęczonym bohaterem, który ma problemy ze wszystkimi: z byłą żoną, narzeczoną, córką, sklerotycznym ojcem. O aurze decyduje styl i rytm tej prozy: prosty, oszczędny, pozbawiony retorycznych ozdobników. Zobaczmy zresztą sami: „– Ale co się stało? – pyta kobieta, bliska płaczu z przerażenia. – Jeszcze nie wiem – odpowiada mąż. – Ale obudziłem się, bo kobyła dzisiejszej nocy nie rżała. To wiem z całą pewnością. Jest 8 stycznia 1990 roku. Jeszcze nie zaczęło świtać”.
Kilka takich akapitów i wchodzimy w rytm powieści wzmacniany przez seryjnie zwoływane zebrania ekipy dochodzeniowej. Mankell jest też mistrzem w tworzeniu napięcia – w sumie – z niczego: wystarczy, że Wallandera dręczy jakaś myśl, bo ktoś powiedział coś, co wydaje się istotne, ale tak czy inaczej komisarz nie może przypomnieć sobie, o co chodziło. Albo wystarczy, że ma przeczucia: „Coś musi się stać, tego był najzupełniej pewien. Ale co? I kiedy?”. Niby w tych powieściach dzieje się – jak na standardy literatury kryminalnej – mało. Ale zawiesista, gęsta atmosfera stworzona przez Mankella sprawia, że ciarki chodzą po plecach, choć nie do końca wiadomo dlaczego.
Henning Mankell, Morderca bez twarzy, przeł. Anna Marciniakówna, wyd. W.A.B., Warszawa 2006
Przeczytaj fragment książki
lub zamów bezpośrednio w POLITYCE, korzystając z naszej
OFERTY SPECJALNEJ dla prenumeratorów.