Trzeci tom trylogii Despentes powtarza, niestety, słabości drugiego i potwierdza, że nie zawsze warto dawać bohaterowi nowe życie. Vernon Subutex cudownie ożył w tomie drugim i stał się jakimś domorosłym guru, którego działanie polega na tym, że wszystkim jest z nim dobrze. W powieści pełni on funkcję znikającej i odnajdującej się kukiełki, którą, jak to męskim guru, zawsze jakaś dziewczyna się zaopiekuje. Zamysł Despentes był poważny i ciekawy – chciała pokazać pokolenie dorastających w latach 90. (tzw. bobos: bourgeois – bohème), którzy dokonują bilansu życia. W tomie drugim uciekali z Paryża, od cywilizacji, i odnajdywali sens życia w małej wspólnocie, a trzeci to próba spojrzenia w przyszłość, nie tylko ruchów lewicowych. Despentes pyta o to, co będzie dalej z cywilizacją Zachodu, kiedy poleje się krew, kiedy nie da się już współistnieć w jednym miejscu ludziom o różnych poglądach. Ciekawą odpowiedzią jest wizja regresu cywilizacyjnego w każdej sferze życia, nawet do czasów sprzed energii elektrycznej. Ta wizja zajmuje jednak bardzo niewielką część tej chaotycznej książki. Trzeci tom przypomina przegląd postów na Facebooku, w których każda postać wypowiada swoje poglądy. Nie działa tu nawet to, co było dotąd najlepsze, czyli portret zgniłego Paryża. Autorka zamierzyła się na powieść diagnozującą współczesność, ale gdzieś w tym odwzorowywaniu rzeczywistości zgubiła się literatura.
Virginie Despentes, Vernon Subutex, t. 3, przeł. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2018, s. 388