Każda z tych książek jest przegadana, ale z poprzednich tomów coś jednak zostaje: z „Pochłaniacza” piętrowa historia romansowo-kryminalna, z „Okularnika” uczciwa opowieść o pogromie dokonanym przez ludzi Romualda Rajsa „Burego” (ta historia zresztą dotyczy rodziny Bondy), z „Lampionów” – koloryt lokalny Łodzi. Z „Czerwonego pająka” pozostanie jedynie popularna wśród prawicy teoria spiskowa, a nawet dwie: jedna o ścisłym powiązaniu gangsterów, esbeków, policji i polityków, druga – że to CIA z Rosją wybrały nam władze III RP, w tym prezydenta-figuranta. Ten widoczny ukłon w stronę tzw. dobrej zmiany jest lekko przełamany paroma mrugnięciami w stronę niekochających jej, np. określeniem obecnych władz jako fanatycznych lub finałowym skorumpowaniem „niepokornego” dziennikarza (który oczywiście wcześniej wierzył w zamach w Smoleńsku i w agenta Bolka). Największy grzech autorki dotyczy jednak spójności finału z całością cyklu. Rewelacje na temat głównej bohaterki kłócą się całkowicie z jej opisem z pierwszego tomu. Nawet ojciec Załuski w każdej z książek ma inne imię. Tytułowy „Pochłaniacz” w pierwszej części jest przedmiotem, w finałowej pseudonimem gangstera-agenta. To tylko parę z wielu niezgodności, które wskazują na to, że autorka, pisząc finał, nie zaglądała do poprzednich części, co świadczy chyba o braku szacunku dla inteligencji czytelników.
Katarzyna Bonda, Czerwony pająk, Wydawnictwo Muza, Warszawa 2018, s. 816