Kunzru jest w Polsce mniej znany, niż na to zasługuje. Brytyjski pisarz, który zadebiutował „Impresjonistą”, w 2003 r. był wymieniany razem z Zadie Smith jako jeden z najciekawszych młodych autorów. Potem ukazała się m.in. „Transmisja” i kilka innych książek nietłumaczonych na polski. Najnowsze „Białe łzy” to jest powieść, która idzie śladem amerykańskiego bluesa, ale w zaskakujący sposób, bo to historia tyleż o muzyce, co o duchach i przede wszystkim – o podziałach klasowych i rasowych. Kunzru żongluje stylami, miesza satyrę z grozą, wplata teksty bluesowe, i to wszystko bardzo dobrze oddaje przekład.
Początkowo możemy sądzić, że będzie to zabawna nowojorska historia: bohater w upale nagrywa ulicznych grajków na placu Waszyngtona. Razem z kolegą potrafią postarzyć każde nagranie, tak jakby pochodziło z lat 20. czy 40. Pewnego dnia tworzą fikcyjne stare nagranie nieistniejącego bluesowego muzyka Charliego Shawa i puszczają je w sieci. I tu wszystko się zmienia, tempo przyspiesza, bo okazuje się, że być może ktoś taki istniał. Od tego momentu trudno oddzielić jawę od halucynacji, przeszłość od przyszłości. Jednocześnie Ameryka, po której podróżuje bohater, jest bardzo realistyczna, rozpadająca się, brudna. Powieść Kunzru jest odpowiedzią na miłość do bluesa białej, bogatej Ameryki, kolekcjonerów i hipsterów. Bo to jest opowieść o zemście, bohater musi doznać wszystkich upokorzeń, zostać potraktowany jak czarny, żeby zobaczyć, z czego ta muzyka wyrasta.
Hari Kunzru, Białe łzy, przeł. Krzysztof Cieślik, W.A.B., Warszawa 2018, s. 320