Rzecz dotyczy niedalekiej przyszłości. Natasza, Polka zarabiająca na erotycznych wideoczatach, studentka psychologii, trafia do Doliny Krzemowej – do Toma (poznanego na kamerce), by zająć się jego autystycznym synem Ethanem. Tam zaczynają się niepokojące zjawiska: ktoś (lub coś) śledzi mieszkańców, hakuje komputery, dyktuje Tomowi warunki, szantażując życiem syna. Tom jest o krok od wynalezienia kwantowych komputerów, które już nie potrzebują ludzi. Pojawia się Sieć, która wie wszystko, granice świata realnego i wirtualnego się zacierają – w założeniu, jak u Philipa Dicka, który jest tu wielokrotnie wspominany. Ale w rzeczywistości do Dicka jest daleko.
Gretkowska posługuje się publicystycznym skrótem, który jest dobry w tekstach polemicznych, ale nie w powieści. Na każdej stronie mamy po kilka lub kilkanaście tez i poglądów, trudno natomiast czytelnikowi zrozumieć motywacje postaci. Houellebecq, któremu też zarzucano publicystyczność, jest przy tym przejrzysty i zdyscyplinowany. U Gretkowskiej dochodzi do tego nadmiernie zmetaforyzowany język i namiar wątków – nie bardzo wiadomo, do czego służy cały początek rozgrywający się w Polsce. Najlepszy jest portret kalifornijskiego życia, trafiają się ciekawe porównania – takie jak obraz czarnych parasolek w czasie Czarnego Protestu w Polsce porównanych do bezradnych chrząszczy przewróconych na grzbiet. Jest w tym obrazie to, co Gretkowska potrafi najlepiej – punktowanie rzeczywistości. Jej powieść jednak nie ma tej siły.
Manuela Gretkowska, Na linii świata, Znak Litera Nova, Kraków 2017, s. 304