Dzwonił jakiś „Ból”. Od kiedy ból ma numer telefonu? – pyta bohaterkę najnowszej powieści Zerui Shalev jej córka. Ból to postać z przeszłości, największa miłość, która odnajduje się po 30 latach. Shalev dała się poznać jako autorka znakomitych wiwisekcji życia miłosnego, również zniszczenia, jakie ze sobą niesie. Ale już od pewnego czasu tworzy powieści wielopoziomowe, których tłem jest i współczesny Izrael, i historie biblijne. „Ból” jest powieścią przede wszystkim o rodzinie, jedną z najlepszych, jakie znam. Shalev mistrzowsko pokazuje codzienne walki, ale i wspólnotę nieszczęścia, która łączy prawie tak jak akt miłosny. Opowiada o tej kruchej konstrukcji, kulejącej i niedoskonałej, i pełnej braku porozumienia.
W całej powieści powraca obraz pewnego nerwowego poranka, kiedy syn marudził w łazience, córka żądała, żeby jej ułożyć włosy, i w rezultacie to bohaterka, Iris, a nie jej mąż, odwoziła ich do szkoły. W drodze powrotnej znalazła się w zasięgu wybuchu i ciężko poraniona trafiła do szpitala. Ten decydujący poranek stał się źródłem poczucia winy i bólu dla wszystkich. Osią fabularną jest jednak jeszcze inny ból – poczucie utraty córki, która trafiła w szpony sprytnego szarlatana. I ta opowieść o ekspedycji w celu ratowania dziecka trzyma w napięciu od początku do końca. Ale najlepsze w tej książce jest to, jak Shalev opisuje powszechne poczucie, że nie mamy wpływu na nasze dzieci, że tracimy je z oczu, poczucie, że nie sprawdziliśmy się jako rodzice. Shalev jednak w tajemniczy sposób potrafi swoich bohaterów z matni bólu wyprowadzić, daje im też nadzieję, że można w życiu przekroczyć „stare historie”.
Zeruya Shalev, Ból, przeł. Magdalena Sommer, W.A.B., Warszawa 2016, s. 445