Tyrania ironii
Recenzja książki: David Foster Wallace, „Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię”
Zanim doczekamy się przekładu najważniejszej powieści D.F. Wallace’a „Infinite Jest”, dostajemy jego zbiór esejów. To druga po „Krótkich wywiadach z paskudnymi ludźmi” książka tego niesłychanego pisarza i druga w bardzo dobrym przekładzie Jolanty Kozak. Wallace przekracza wszelkie granice: reportaż o targach zwierząt w stanie Illinois okazuje się opowieścią o bólu i strachu człowieka i zwierząt. Podobnie jak drugi tekst dla „Harper’s Bazaar” o podróży luksusowym statkiem staje się opowiadaniem o pragnieniach, których nie da się zaspokoić. W jego esejach, podobnie jak w opowiadaniach, równie ważne są przypisy. Wallace zaciera też w tajemniczy sposób granicę między czytelnikiem i pisarzem, bo cały czas myślimy o nim. O tym nadwrażliwcu odczuwającym wszystkie lęki świata w zwielokrotnieniu, który tak przenikliwie widział rzeczywistość. W tym zbiorze znalazł się też jego słynny tekst przeciwko ironii. Reklama i telewizja przechwyciły ironię, która przestała być wyzwalająca. Jest wszędzie i nas terroryzuje. „Ironia ma zastosowanie tylko w nagłych wypadkach. Jeśli trwa za długo, staje się głosem uwięzionych, którym zaczęło się podobać w klatce”. Ironia u Wallace’a nie jest opozycją patosu, tylko poważnego głosu. Pisze też o smutku luksusowych rejsów: „Słowo »rozpacz« jest dziś nadużywane i brzmi banalnie, ale jest to słowo poważne i ja używam go poważnie. Dla mnie oznacza ono prostą zbitkę dziwnego pragnienia śmierci i przytłaczającego poczucia własnej małości i płonności, przejawiającej się jako lęk przed śmiercią”. Wallace przywraca miejsce powagi w kulturze. Ale jest też po stronie czarnego humoru. Takiej mieszanki nie znajdziemy u żadnego innego pisarza.
David Foster Wallace, Rzekomo fajna rzecz, której nigdy więcej nie zrobię, przeł. Jolanta Kozak, W.A.B., Warszawa 2016, s. 477