Pierwszy tom był dojmującym portretem pokolenia podstarzałych dzieciaków dorastających w latach 90. (bobos, skrót od bourgeois-bohème), którzy po latach dokonywali bilansu swojego życia. Vernon Subutex, sprzedawca płyt z legendarnego paryskiego sklepiku, powoli wycofywał się z życia, by trafić w końcu na ulicę i zamieszkać z bezdomnymi. Siłą pierwszego tomu były portrety postaci (pełne empatii i krytycyzmu zarazem): dawnych lewaków, którzy z czasem stali się konserwatystami, byłych gwiazd porno, bezdomnych, singielek w średnim wieku. Najciekawsze było to, że Despentes zderzała najrozmaitszych ludzi, interesował ją moment, kiedy musieli porzucać swoje poglądy.
Pierwszy tom był zapisem rozczarowania i rozgoryczenia. Natomiast drugi – to historia odnajdywania drogi i sensu. I, jak to bywa, takie pozytywne wizje często grzeszą naiwnością. Vernon powraca i razem ze swoim kręgiem całe dnie spędza w parku i w barze. Z czasem wynoszą się na południe, a ich życie zamienia się w cudowną imprezę z najlepszą muzyką puszczaną przez Vernona. Program pozytywny dla 40- i 50-latków brzmi: wyjeżdżajcie z Paryża, zakładajcie komuny i tańczcie. I raczej nie przekonuje tym razem ani konstrukcja, która w drugim tomie zamienia się w ciąg bezładnych portretów bez osi fabularnej, ani przemiana Vernona w nawiedzonego guru przytulającego się do drzew, ani końcowa idylla.
Virginie Despentes, Vernon Subutex, t. 2, przeł. Jacek Giszczak, Wydawnictwo Otwarte, Kraków 2016, s. 368