Po intrygującym debiucie, czyli powieści „Mięso”, Dominika Dymińska powraca poematem. „Danke” jest oskarżeniem warszawki i traktatem o koszmarnym świecie: tzw. środowisko to banda egotyków, „cywilizacja afteru”, która imprezowanie nazywa pracą. Autorka ma talent do ironicznych bon motów: „Każdy ma jakiś defekt, a niektórzy mają więcej”, „Co jeszcze dla ciebie mogę zrobić źle?”. Problem w tym, że fragmenty udane i ironiczne – takie jak przewodnik po produktach wskazanych dla bulimiczek (dlaczego fast foody się nie nadają) – mieszają się z banalnymi sądami na każdy temat. Dymińska, jak potwierdzają wywiady, wkracza na teren narkomiasta, jakby był on w literaturze zupełnie dziewiczy. A tu nawet całkiem niedawno w prozie Jakub Żulczyk czy Patrycja Pustkowiak to miasto-potwora zgrabnie opisali. A jeśli chodzi o wściekłe poematy, to nie zapominajmy o „Pawiu królowej” Masłowskiej, którego jedną z warstw (nie najważniejszą) była satyra na warszawkę. W tym zestawieniu „Danke” wypada blado, bo wściekłość czy obrazy z życia warszawki są przyćmione nieustanną autoprezentacją narratorki. Ta książka rozpoczyna się popisem możliwości pisarskich, które przywołują skojarzenia ze znanym wierszykiem o Zosi Samosi, która wszystko lepiej umie. Natomiast sam wybór formy przywołuje słynną definicję wiersza (z tekstu Darka Foksa): „z lewej równo, z prawej poszarpane” (proza: „z lewej równo, z prawej równo”). Książka Dymińskiej (z lewej równo, z prawej poszarpane) okazuje się jeszcze czymś innym: poradnikiem, jak po upokorzeniach i uzależnieniach odzyskać wewnętrzną siłę (i wyrzucić znajomych z Facebooka). I szkoda, bo dzikość i wściekłość wiele tracą w takiej tonacji.
Dominika Dymińska, Danke, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2016, s. 177