Wszystko, o czym nie chcemy wiedzieć, o czym nie chcemy myśleć, znajdziemy w książce Anny Dziewit-Meller. Bo czy chcemy myśleć o 200 dzieciach zabitych w szpitalu psychiatrycznym na Śląsku w czasie wojny? O gwałtach Armii Czerwonej wkraczającej na Śląsk? W górach Tajget według Plutarcha Spartanie strącali z urwiska niepełnosprawne dzieci. Stąd tytuł niewielkiej powieści, w której wątki współczesne łączą się z historiami wojennymi.
Zaczyna się od panicznego lęku o dziecko, który pojawia się zaraz po urodzeniu – wielu rodziców to zna. Obok radości pojawia się strach, nie można znieść obrazów cierpienia dzieci, a nawet małych zwierzątek. Właśnie w takim stanie jeden z bohaterów odkrył przeszłość miejsca, w którym pracował. Mieścił się tam szpital psychiatryczny, w którym luminalem zabijano dzieci. Ta powieść składa się z luźno powiązanych wątków. Jeden z nich opowiada o wizycie niemieckiego dziennikarza u lekarki, która pracowała w tym szpitalu, ale po wojnie uniknęła sądu i żyła spokojnie do starości. Tak jak jej pierwowzór: Elisabeth Hecker ze szpitala w Lublińcu. Mamy też wątek dziewczyny, która – odesłana przez rodziców ze Śląska – znalazła ciepły dom w Niemczech. Powrót na Śląsk zbiegł się z wkroczeniem Rosjan i gwałtami. Nie wszystkie historie są jednakowo udane, ale Dziewit-Meller wydobyła traumy przeszłości i szczodrze obdzieliła nimi czytelników. Dobrze, że to zrobiła, choć obrazy z tej książki pozostają i dręczą.
Anna Dziewit-Meller, Góra Tajget, Wielka Litera, Warszawa 2016, s. 210