Cisza, jaka towarzyszyła ukazaniu się po polsku dwu poprzednich tomów, jest zadziwiająca, bo na Zachodzie zainteresowanie tymi książkami można porównać z popularnością wielotomowej powieści Knausgårda. Z tą różnicą, że do Ferrante nie ustawiają się kolejki po autograf. Nikt nie wie, jak wygląda ani jak się naprawdę nazywa, nie wiadomo nawet, czy jest kobietą czy mężczyzną. Odmówiła udziału w promocji swoich książek, za to przyciągnęła turystów do Neapolu – jest już nawet pizza Ferrante.
Na całym świecie jej książki mają okładki pasujące raczej do romansów. Może chodzi właśnie o to, żeby trafiały do czytelniczek romansów i wywoływały ferment? Bo ta wciągająca opowieść o dwóch przyjaciółkach Lili i Lenie, o Neapolu, o walkach rodzin, o politycznych rozgrywkach przełomu lat 60. i 70., o rewolucji seksualnej – jest przede wszystkim historią budzenia się kobiecej świadomości. Lena, pisarka, po urodzeniu dzieci utknęła przy garach w roli żony profesora. Wiara w siebie, w intelekt i twórczość wróciły dopiero za sprawą innego mężczyzny. Ale nie wiemy, czy to rzeczywiście dzięki niemu mogła stać się sobą, czy może znowu uległa czyjejś fantazji? Tak jak wcześniej podporządkowywała się swojej przyjaciółce. Wiemy za to, że jej przebudzenie wiązało się z literaturą, czytała klasykę i wszędzie dostrzegała „kobiece automaty wyprodukowane przez mężczyzn”. To zdanie sugerowałoby, że sama Ferrante jednak jest kobietą, bo zamiast „automatów” mamy świetne kobiece postaci.
Elena Ferrante, Historia ucieczki, przeł. Lucyna Rodziewicz-Doktór, Sonia Draga, Katowice 2016, s. 520