W swej najnowszej książce laureat Paszportu POLITYKI powraca na Ukrainę. To dobrze i dla Ziemowita Szczerka, i dla czytelników, bo widać, że to właśnie tutaj autor „Przyjdzie Mordor i nas zje” czuje się najlepiej. Jaka jest dzisiejsza Ukraina oczami Szczerka? Przede wszystkim: wystarczająco zniuansowana i odległa od tego, co znamy z niezliczonych medialnych relacji, by warto było sięgnąć po „Tatuaż z tryzubem”. Oczywiście, znajdziemy tu prosty podział na kraj ciągnący ku Zachodowi i ten, który skłania się w stronę Rosji, ale Szczerek sięga głębiej – pokazuje, jak wygląda Ukraina prowincjonalna, czym dla Polaka może być Kijów, kim są tamtejsi dresiarze, jak ten kraj funkcjonuje na co dzień, w jaki sposób ożywa tęsknota za Galicją, dlaczego porównania z Polską są (z reguły przynajmniej) nietrafione, ale też co nas jeszcze ze sobą łączy. Ukraina Szczerka jest też postapokaliptyczna i wyobrażona, bo widać, że w jego myśleniu – także w języku, w metaforach i porównaniach – dominują obrazy rodem z „Gwiezdnych wojen” i „Mad Maxa”. Czy słusznie? Na pewno książka zyskuje dzięki temu na wyrazistości. Bardziej przekonująca jest z pewnością wizja Ukrainy jako kraju teoretycznego, który istnieje nie do końca, nie do końca był się jeszcze w stanie stworzyć i być może nieprędko będzie, nikt nad nim w pełni nie panuje, a wewnątrz buzuje mnóstwo sprzeczności. W „Tatuażu z tryzubem” Szczerek opowiada historie, których nie znamy (także te ze wspólnej polsko-ukraińskiej historii), i jak zawsze robi to z biglem i efektowną, mięsistą frazą.
Ziemowit Szczerek, Tatuaż z tryzubem, Czarne, Wołowiec 2015, s. 328