Ponad 900 stron z początku może przerażać, ale czytelnik szybko zanurzy się w XVII-wieczne neapolitańskie intrygi. Narracja jest prowadzona z dużą swadą, a i bohaterowie szybko nas do siebie przekonają. Zresztą (jak w dobrej powieści awanturniczej) czasem trudno powiedzieć, kto tu jest kim: księżniczka to czy kurtyzana? Zjawa to czy kobieta z krwi i kości? Wszystko dlatego, że Hen jest wiernym czytelnikiem Potockiego, Cervantesa i Dantego, i stworzył powieść szkatułkową, misternie utkaną z opowieści. Hen zadebiutował 11 lat temu pod pseudonimem (żeby nie odcinać kuponów od sławy ojca Józefa Hena) powieścią „Według niej”. „Solfatara” powstawała przez 9 lat, a jej tytuł to nazwa uśpionego wulkanu pod Neapolem (zwanego bramą piekielną). Główny bohater – dziennikarz Fortunato – w poszukiwaniu swojej kochanki (a także innych kobiet) odwiedza rozmaite kręgi piekielne, choć często są to kręgi rozkoszy cielesnej w przybytku pewnej Maltanki albo kręgi rozkoszy podniebienia u pewnej karczmarki.
Osią wydarzeń jest tu prawdziwe powstanie ludowe przeciwko arystokratom, którzy muszą się przebierać i ukrywać, bo grożą im krwawe egzekucje. Hen pokazuje mechanizmy rewolucji, zbiorowego szału, który często obracał się przeciwko Żydom. Ale przede wszystkim buduje wciągającą sieć intryg. I coś jeszcze udało mu się świetnie – postaci kobiet, a zwłaszcza Donny Svevy. Ta dama przyzwyczajona przez całe życie do maskarady potrafi być, kim chce, i mówić dowolnym stylem, a nawet udało jej się przeżyć własną śmierć. I to bez pomocy wulkanicznych sił piekielnych.
Maciej Hen, Solfatara, W.A.B., Warszawa 2015, s. 920