Zanim Jonathan Franzen stał się ulubionym pisarzem Baracka Obamy, zanim zachwyciła się nim Oprah Winfrey (bez wzajemności), zanim przebił się z „Korektami”, napisał dwie powieści – jedną z nich, nieco chaotyczne „Dwudzieste siódme miasto”, dostaliśmy w zeszłym roku, druga wychodzi teraz i niewątpliwie warto po nią sięgnąć.
„Silny wstrząs” ukazał się w oryginale w 1992 r., w innym zupełnie świecie, co widać choćby po tym, jak Franzen rozwodzi się na temat nowinki technologicznej, czyli połączonych sieciowo i wykorzystywanych przez poważne instytucje komputerów. Ale widać też, że już wtedy amerykański prozaik – jako pisarz 33-letni – bardzo dobrze diagnozował najważniejsze współczesne problemy. A także, że już w latach 90. świetnie radził sobie z powieściową konstrukcją i swym sugestywnym, drobiazgowym stylem i pozornie niepotrzebnymi dialogami potrafił operować po mistrzowsku. Tutaj udało mu się ukazać czasy, kiedy korporacje (konkretnie koncern petrochemiczny odpowiedzialny za trzęsienia ziemi) rosły w siłę i stawały się bezkarne, ale oczywiście czytelnik dostaje też wciągającą historię rodzinno-miłosną ze spadkiem w postaci 22 mln dol. w tle i galerię dobrze zarysowanych postaci.
Dzięki tej książce możemy prześledzić pełną ewolucję prozy Franzena – od inspirowanych Pynchonem postmodernizujących książek ze spiskiem w tle po zakrojone na „wielką amerykańską powieść” „Korekty” i „Wolność”, w których na pierwszym planie jest historia rodzinna zanurzona w aktualnych, społeczno-politycznych realiach.
Jonathan Franzen, Silny wstrząs, przeł. Witold Kurylak, Sonia Draga, Katowice 2015, s. 544