Literatura norweska ma się świetnie. Największym objawieniem ostatnich miesięcy była „Moja walka” Karla Ovego Knausgårda, kryminały Jo Nesbø święcą triumfy już od kilku lat, a teraz trafia do Polski „Odpływ”, nowa powieść autora świetnego „Półbrata” Larsa Saabye Christensena. Ten raczej sukcesu Knausgårda u nas nie powtórzy, choć warsztatowo go przewyższa. „Odpływ” błyszczy wspaniałymi metaforami i subtelnym dowcipem. Rzadko można spotkać tak dobrze opisany okres dojrzewania z jego wszystkimi nielogicznościami, niemożnością znalezienia wspólnego języka z bliskimi, dziwacznymi przyjaźniami, nieudolnością pierwszych flirtów. Postać Fundera, 15-latka, który wyjeżdża z matką z Oslo na wakacje, to jedna z najbardziej udanych tego rodzaju kreacji w ostatnich latach. Rzecz w tym, że gdy historia nabiera rumieńców i chcielibyśmy poznać jej dalszy ciąg, Christensen wykonuje woltę i ucieka się do zgranego chwytu literackiego, umieszczając powieść w powieści, a do Fundera – teraz już dojrzałego pisarza, który mierzy się z traumą utraty ojca – wraca dopiero na koniec. Wielka szkoda, że nie pociągnął pierwszej części albo – zamiast doklejać do niej paraboliczną przypowiastkę, która miała za zadanie nadać całości uniwersalny wymiar – nie postawił na jej końcu ostatniej kropki. Wyszło pół świetnej książki i pół zupełnie zbędnej.
Lars Saabye Christensen, Odpływ, przeł. Iwona Zimnicka, Wydawnictwo Literackie, s. 464