Betonowy pałac stoi na osiedlu, mieszka w nim Opiekun, który rządzi przy pomocy naćpanych oprychów. Osiedle jest odrębnym państwem w mieście. Kto z niego pochodzi, nie może go opuścić. Profesor próbował, ale się nie udało. Tym razem to nie znana z poprzednich powieści Julia Dobrowolska, detektywka z blizną, jest narratorką, tylko właśnie Profesor, jej przyrodni brat. W najnowszej powieści Grzegorzewska rozwinęła najbardziej ryzykowny wątek z poprzedniego, wspaniałego „Grobu”, czyli kazirodczą miłość. I napisała ryzykowną powieść (nie tak dobrą jak poprzednia), w której bohaterowie przekraczają wszelkie tabu i wchodzą w najgorsze bagno okrucieństwa. Tutaj jest tylko większe i mniejsze zło. To jest też świat najprostszych instynktów – Grzegorzewska bardzo sprawnie wchodzi w skórę faceta, którego myśli zajmują głównie cycki, tyłki, dragi, alko, no i wielka literatura, którą lubi cytować.
Zagadka kryminalna jest tłem dla samczych rywalizacji i popisów, a właściwie nieustannego mordobicia o samicę – Julię. Grzegorzewska – podobnie jak jedna z postaci, która przesuwa granice cierpienia, zadając coraz większy ból – przesuwa granice wytrzymałości, serwując coraz bardziej wymyślne perypetie swoim bohaterom. Momentami ta para, Julia i Profesor, przypomina bohaterów z kreskówki. Więcej emocji wzbudza już niejaki Ed, homoseksualista i reżyser, mający zresztą swój pierwowzór w rzeczywistości. Przesuwanie granicy tego, co dopuszczalne, ma u Grzegorzewskiej swój cel – w tej powieści chodzi nie o walkę dobra ze złem, ale o wstyd. To on sprawia, że bohaterowie są podatni na zranienia i upokorzenia. Pytanie, czy trzeba się go pozbywać? Ten świat zbudowany przez Grzegorzewską jest konsekwentny, wciągający i wręcz brudzący. O to chodziło. Ale też wychodzimy z niego z ulgą.
Gaja Grzegorzewska, Betonowy pałac, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 505