Prolog
Zima 2013, Huddersfield
–Sasza? – Głos należał do mężczyzny. Władczy, chropowaty. Kobieta przeszukiwała w myślach twarze, które korespondowałyby z tą barwą. Nic nie przychodziło jej do głowy. Intruz zdecydował się pomóc jej kolejnym pytaniem. – Sasza Załuska? Sama to wymyśliłaś?
Przed oczami przeleciała jej sekwencja zdarzeń, w których brał udział ten oficer.
–To moje własne.
–Szkoda. Taka porządna dziewczyna.
Słyszała, jak zaciąga się papierosem.
–Od dawna nie pracuję – oświadczyła kategorycznie. – Ani dla ciebie, ani dla nikogo.
–Ale szykujesz się na posadkę w polskim banku. – Zaśmiał się. – Wracasz na wiosnę. Wiem wszystko.
–Jasne. Tyle że niezupełnie wszystko.
Powinna była odłożyć słuchawkę, ale ją podpuścił. Podjęła grę, jak zwykle. Oboje to wiedzieli.
–Przeszkadza ci? – skapitulowała pierwsza. – Uczciwie zarabiam na życie i nic ci do tego.
–Uuu! Bojowo! I chcesz powiedzieć, że z pensji starczy ci na mieszkanie koło Grandu? Czynsz kosztuje tam pewnie ze dwa tysie? Skąd weźmiesz na to kasę?
–Nie twój interes. – Poczuła, jak włoski na karku stają jej dęba. Wiedział o jej planach, choć nikomu poza rodziną o nich jeszcze nie mówiła. Musieli wpuścić jej szpiega do komputera. – Zresztą nie wysilaj się. Skoro dzwonisz pod ten numer, wiesz, gdzie mieszkam i gdzie będę mieszkała. Brałam to pod uwagę. Moja odpowiedź brzmi: nie.
–A utrzymanie córeczki? – Miał widać ochotę się z nią podrażnić. – Niezła wolta. Nasza Calineczka mamuśką. Kto by się spodziewał? Tatusiem jest ten profesorek? A jeśli chodzi o bank, to nie wiem, czy cię przyjmą. Zależy, czy będziesz współpracowała.
Sasza z trudem się opanowała. Nie chciała przeklinać.
–Czego chcesz?
–Mamy wakat.
–Mówiłam. Nie wchodzę.
–Rozwijamy się. Stawki większe. A robota czysta i nie w biurze obsługi klienta… – Nagle stał się poważny. – Kolega prosił, żeby polecić mu kogoś z doświadczeniem i dobrą znajomością „inglisza”. Pomyślałem o tobie.
–Kolega? – Nabrała powietrza. W myślach policzyła do dziesięciu. Teraz napiłaby się wódki. Natychmiast przegoniła tę pokusę. – Nasz kolega czy twój?
–Będzie pani zadowolona.
Sasza położyła telefon na stole, podeszła pod drzwi do pokoju córki. Były uchylone. Karolina leżała przykryta kołd¬rą aż po szyję, z zabawnie rozrzuconymi rękami. Oddychała głęboko przez lekko rozchylone usta. Teraz nawet głośna muzyka nie zdołałaby jej obudzić. Sasza zamknęła drzwi, wzięła paczkę papierosów i otworzyła okno. Paląc, bacznie przyjrzała się opustoszałej ulicy. Tylko kot sąsiadów prze¬mknął przez uchyloną furtkę do ogródka. Zasunęła roletę. Wróciła i wdmuchała resztkę dymu do słuchawki. Mężczyzna po drugiej stronie milczał, ale była pewna, że uśmiecha się z satysfakcją.
–Dostaniesz opiekę. Nie tak jak ostatnio – zapewnił. Chyba szczerze.
Na dłuższą chwilę zapadło milczenie. Kiedy Sasza ponownie się odezwała, głos miała ostry, bez cienia wątpliwości.
–Powiedz koledze, że dziękuję za wyróżnienie, ale nie jestem zainteresowana.
–Jesteś pewna? – nie dowierzał. – Wiesz, co to znaczy?
Milczała dłuższą chwilę. Wreszcie odpowiedziała zdecydowanie:
–I nie dzwoń do mnie więcej.
Już miała odłożyć słuchawkę, kiedy mężczyzna odezwał się łagodnym tonem:
–Wiesz, że teraz jestem w kryminalnym? Tak się porobiło.
–Sam się raczej nie zgłosiłeś. Zdegradowali cię? – Nie była w stanie ukryć satysfakcji. – Gdzie?
–Gdzieś tam – odparł wymijająco. – Ale jeszcze dwa lata i wieszam mundur na haku.
–Już tak mówiłeś. Nie pamiętam kiedy. Kiedyś.
–Masz, jak zwykle, rację, Milenko.
–Nigdy nie było żadnej Mileny.
–Calineczka już u kreta, ale i tak się cieszę, że wracasz. Niektórzy tęsknią. Sam łezkę uroniłem. I wygrałem zakład.
–Na ile mnie wyceniłeś? Flaszka łyskacza czy coś więcej? – Przełknęła ślinę. Za chwilę powinna coś szybko zjeść. Głód, złość, przepracowanie. Tego musiała unikać.
–Postawiłem całą kratę. Czystej – podkreślił.
–Nigdy nie doceniałeś kobiet w firmie – stwierdziła, choć schlebił jej. – Idę spać. Ten telefon nie będzie już działał.
–Ojczyzna żałuje, cesarzowo.
–Tym gorzej dla ojczyzny, bo ja nie.
ZIMA 1993
Kiedy para zaczynała opadać, stopniowo wyłaniały się uda i pośladki akrobatek.
Czasem też udawało się dostrzec pączkujące piersi. Ale jeśli przyszło się za późno, zasłona skroplonej wody uniemożliwiała dokładny podgląd. Zresztą na gzymsie nie dało się stać zbyt długo. Nogi szybko drętwiały, a nie było się czego chwycić. Dlatego zawsze chodzili we dwóch.
Dziś, wyjątkowo, wzięli też trzeciego. Igła nie miał prawa patrzeć. Stał na czatach i cieszył się, że pozwolili mu za sobą łazić. Był od nich o rok młodszy.
Najsmaczniejszy był moment snajperski. Twarze dziewczyn wychodzących z treningu łączyło się z resztą ciała. Ciąg¬nęli zapałki, który z nich pierwszy będzie snajperem. Wy¬bierali sobie po jednej z dziewcząt i potem przez pół nocy wspólnie o tym milczeli. Marcin zwykle brał gitarę. Grał słabo, właściwie tylko kilka kawałków: Rape me, In Bloom czy Smells Like Teen Spirit Nirvany albo którąś z ballad My Dying Bride. Odkładał instrument dosyć szybko i nucił coś swojego, ni to wiersz, ni to piosenkę. Kwas z wizerunkiem Asterixa albo trochę trawy pomagały mu w twórczości.
Dziś przyszli w idealnym czasie. Zanim akrobatki pojawiły się w drzwiach, już słyszeli ich chichot. Marcinowi zaschło w gardle, podniecenie mieszało się ze strachem, że któraś dostrzeże jego twarz w oknie osłoniętym jedynie dziurawą siatką. Szybę stłukli z Przemkiem przed miesiącem. Jak dotąd nikt tego nie zauważył. Nawet dozorczyni, która tydzień temu przegoniła ich z boiska szkolnego za palenie papierosów, dotkliwie obijając miotłą. Cudem zdołali przeskoczyć za płot, a mogło się skończyć dużo gorzej. Na dywaniku dyrektora Conradinum , do którego obaj chodzili, lub w lokalnym komisariacie. Z dumą obnosili rozdarcia od szpikulców bramy na kurtkach, jak rany zdobyte w walce.
*
Książka ukazała się nakładem wydawnictwa MUZA.