Przychodziło ci w ogóle na myśl, że umrzesz? Albo że ja umrę? Że kiedyś będziemy patrzeć, jak nas zakopują albo wkładają do pieca?”. Cztery opowiadania o śmierci – tak mogłaby się nazywać najnowsza książka Andrzeja Stasiuka. Mamy śmierć babki, umierającą sukę i śmierć dwu przyjaciół. W jednym z nich rozpoznamy Augustyna Barana, pisarza z Izdebek, zaprzyjaźnionego ze Stasiukiem. U Stasiuka wraca też Warszawa, ale zupełnie inaczej niż w powieści „Dziewięć” czy w „Jak zostałem pisarzem”. Stołeczny Grochów to miejsce najwcześniejszych wspomnień, obrazów, zapachów – takich jak aromat zbutwiałych desek. Bardzo zmysłowo opisuje Stasiuk ten świat wyjęty z pamięci. Młodzieńcze odczuwanie świata zderza ze śmiercią, która wtedy nie istniała. Wtedy, kiedy narrator włóczył się z przyjacielem po Polsce, z gitarą, z piosenkami Woody Guthriego, z płóciennym workiem i marzeniami o Ameryce. W pociągach towarzyszył im zapach tytoniu, kurzu i szczyn, czyli zapach wolności. Stasiuk opisuje ekstatyczne wręcz bycie w świecie – nawet lepki kombinezon, który trzeba założyć w fabryce, albo skajowe siedzenia w autobusie wywołują intensywne doznania. „Nie od razu jesteśmy śmiertelni. Wtedy nie byliśmy. Teraz wracam do nich (...). Tamte dni. Gdy nic nam nie groziło” – pisze w „Grochowie”. Kiedy śmierć się pojawia? – zastanawia się narrator. Wydaje nam się, że nic się nie zmieniło, jesteśmy tacy sami jak dawniej i kiedy śmierć nagle się objawia, nie wiemy, jak się zachować. Co robić wobec umierania bliskiego zwierzęcia? Stasiuk opisuje śmierć w opuszczeniu, w zakładzie, usuniętą sprzed oczu innych ludzi.
Ta książeczka (niewielka, liryczna i pełna uroku) przypomina nieco zbiorek „Fado”, ale też jedną z najpiękniejszych książek Stasiuka, czyli „Duklę”, która była medytacją nad rozpadem. Tutaj mamy rozpamiętywanie intensywności świata w obliczu śmierci. Powrót w ten niesłychany moment życia, kiedy myślimy, że „jesteśmy bohaterami powieści, która nigdy się nie skończy”.
Andrzej Stasiuk, Grochów, Wydawnictwo Czarne, Wołowiec 2012, s. 95