Książki

Wstydzę się wstydu

Kawiarnia literacka

Z restauracji wychodzi starsza, otyła jejmość. Idzie wolno, wspiera się o balkonik, ostrożnie stawia zdeformowane stopy, przelewa się z nogi na nogę.

Na ramionach połcie tłuszczu w zwiędłej skórze trzęsą się przy każdym kroku. Jest bardzo smutna i bardzo zmęczona. Za nią idzie opalony, ładny chłopiec w obcisłej koszulce, nie wiem, wnuk, może siostrzeniec. Idzie za nią i wstydzi się, tak jej się wstydzi, że aż spuszcza wzrok, zwalnia kroku, jakby mówił: ja wcale nie jestem z tą grubą panią.

Wstydzi się przed gośćmi z restauracji, ale przede wszystkim przed towarzyszącą mu wypindrzoną blondyneczką o aparycji rozwiązłej samiczki chomika. Panienka drobi na swoich szpileczkach groteskowym kroczkiem i o wstydzie nie ma u niej mowy. Wydaje mi się nie być zdolna do wstydu, bo wstydzić się można wtedy, kiedy jakoś rozumie się ponurą dynamikę relacji międzyludzkich. A ona przecież nie rozumie nic.

Mam ochotę wstać i potrząsnąć tym gnojkiem bez serca, wstyd mi za jego wstyd, ale oczywiście nagle zainteresowany jestem raczej jedzeniem na talerzu i bąbelkami w szklance z mineralną. I teraz też już się wstydzę: samego siebie. Odwracania wzroku. Wstydzę się, że źle pomyślałem o różowej dziewczynie, dlaczego źle o niej pomyślałem, czy dlatego, że była przyczyną wstydu tego chłopca? Cóż ona winna? Może się nie wstydziła, bo w tej zmęczonej, starej pani widziała człowieka, widziała przyrodzoną godność ludzką, której poza nią nie dostrzegł nikt i ja też nie dostrzegłem, bo przecież widziałem tylko brzydotę i starość i litowałem się nad nią?

Może różowe dziewczątko wiedziało, że nie ma się czego wstydzić?

Później, tego samego dnia, siadam w knajpce, przodem do Plant, mam piwo i słodkie, goździkowe papierosy i zlewam się z tłem jak wielki, melancholijny kameleon. Prawie mnie nie ma, znikam nawet dla samego siebie. Patrzę na dziewczyny: jak się przechadzają Plantami i kwitną w tej rozleniwionej, parnej kobiecości nóg, bioder i ramion, głośnego śmiechu, gestów i dzwonienia rowerowymi dzwonkami. Nie czytam, nie piszę. Wieczorem niestosownie byłoby wyciągać komputer. Kto w kawiarni nocą stawia na stoliku komputer? Wstydziłbym się tak nocą w kawiarni wyciągnąć komputer. Moja chwilowa i dobrowolna samotność stałaby się zbyt oczywista, zbyt widoczna, głupia, nie na miejscu, wstydziłbym się takiej samotności.

Gdzieś obok dziewczęcy głos głośno i ze swadą opowiada historię Dżesiki (imię zmieniłem, ale współbrzmi), która urodziwszy, ciągle nie wie, kto jest ojcem dziecka i cała wieś prowadzi śledztwo. Odwracam się na moment: narratorka jest śliczna i wielkomiejska: asymetryczna fryzura, duże kolczyki i okulary, i bransolety, i luźne spodnie z krokiem w kolanach.

O Dżesice opowiada ze znawstwem wiejskich spraw i z pogardą dla wsiowego życia, nad którym panuje proboszcz z areopagiem starych bab, chłopy macerują się w wódczanych oparach, a brudne dzieci już zaczynają marnować życie, małe piekło na ziemi. Historia pączkuje, pojawiają się nowe postaci, ale próbuję już nie słuchać, chociaż opowiadana jest świetnie i naprawdę głośno, ale wstydzę się dalej słuchać.

Jednak siedzę trzy stoliki dalej i słyszę wszystko. Narratorka wstydzi się tego małego piekła gdzieś w Polsce i czuję do niej niechęć, od momentu, w którym usłyszałem maskowany śmiechem wstyd.

Nie lubię cię, ładna miejska dziewczyno ze wsi. Być może tylko po to opowiadasz: aby walczyć ze wstydem.

Ale dlaczego cię nie lubię? Przecież masz rację, koszmarne są te na wpół wykorzenione społeczności, w których przednowoczesna forma chłopskiego życia społecznego znajduje się w stadium najtrudniejszym do zniesienia: już dawno martwa i przegniła, nie zdążyła jeszcze zawalić się zupełnie i jakoś, pochylona, trwa: ni polska, ni chłopska, w splocie katolicyzmu i dyskotek na trzy tysiące gości, wiejskiej chutliwości i niezbędnej hipokryzji, wiejskich lowelasów, róż różańcowych i cichodajek, cynicznych starych proboszczów i świetlistych młodych wikarych, wójtów, zakupów na kreskę, organistów i prowincjonalnych polonistek, pól i dopłat z Unii Europejskiej, starych golfów i nowych traktorów i płaskiego krajobrazu gdzieś pomiędzy Radomiem a Łomżą, smutnego jak próba samobójcza.

Z takiej wsi sam uciekłbym do miasta. I potem bym się tej ucieczki wstydził, chociaż nie wiem dokładnie dlaczego, bo przecież nie wybieramy sobie daty i miejsca urodzenia. Więc mogłabyś być dumna, narratorko opowieści o Dżesice, która szuka sprawcy dziecka, mogłabyś być dumna, że się z tego piekła wyrwałaś, a tymczasem wstydzisz się tamtego świata.

A może właśnie wstydzisz się, że uciekłaś?

Czy wstydziłbym się, gdybym uciekł z mojego śląskiego mikrokosmosu? Czy wstydzę się, że „moja mowa mnie zdradza”, nawet kiedy mówię po polsku, czy wstydzę się pochyłego „a”, dziwnej składni i śmiesznej, wznoszącej intonacji w pytaniach? Może powinienem. Dla ćwiczenia w pokorze, umniejszenia samego siebie, dla postępowania ku wyzwoleniu? Może należałoby oderwać się od tych przyrodzonych fundamentów, jak święty Franciszek położyć się nago na gołej ziemi? A potem wstydzić się tej nagości, lecz być wolnym? Czy próbuję wstyd zmienić w dumę, tak jak ta dziewczyna, czy raczej pychę kiełznać wstydem?

Nie wiem.

Wstydzę się tych wątpliwości. Tym samym, jednym wstydem: opalonego chłopca, wielkomiejskiej dziewczyny i moim, wstydzę się fundamentu, który jednocześnie mnie wzmacnia i niewoli. I wstydzę się wstydu.

Szczepan Twardoch – pisarz. Jak twierdzi: „Pogodnie rozczarowany prawie wszystkim poza literaturą i miłością”. Od kilku stuleci mieszka na Górnym Śląsku. Bywał również publicystą i redaktorem w wydawnictwie. Opublikował m.in. „Wieczny Grunwald, powieść zza końca czasów”, która bynajmniej nie jest powieścią historyczną, i ostatnio zbiór opowieści „Tak jest dobrze”.

Polityka 45.2011 (2832) z dnia 01.11.2011; Kultura; s. 86
Oryginalny tytuł tekstu: "Wstydzę się wstydu"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną