Jedziemy na pogrzeb? – zapytałem. Wykluczone! Po tym, co mi ostatnio zrobili? – zawołała mama. Stosunki w mojej rodzinie zawsze były napięte, postanowiłem nie wnikać. Sprosiłem akurat gości, była to rocznica nienapisania przeze mnie wiersza, miały być tańce na tarasie, no ale ciotka zmarła, więc tylko ze stojącego w kącie casio dobywał się cichy ambiencik. W pewnej chwili ktoś rzucił propozycję, żeby coś zaśpiewać i nagle wszyscy po kolei śpiewaliśmy swoje ulubione piosenki, jak w czasach przedradiowych i przedkompaktowych, była to jedna z milszych imprez, jakie mi się zdarzyły.
Potem przez jakiś czas nikt nie umierał, pojechałem na wakacje do Ziębic, a stamtąd z Michałem Sobolem wybraliśmy się do Kamieńca zobaczyć słynne rzeźby Weissfelda i zamek księżnej Orańskiej, pod którym to zamkiem piliśmy akurat piwko, gdy dopadł mnie telefonem Darek, umarła mu mama. Oczywiście też byli pokłóceni, w związku z czym nawet ksiądz na pogrzebie..., szkoda gadać. Wracam do domu, tu kocur Sergiuszów jest umierający, wzięli go cztery miesiące temu z podwórka, był grzeczny i łasił się do ludzi z powodu bycia kastratem, no ale kastrat musi jeść żarcie dla kastratów, inaczej siadają mu nerki, no i jemu właśnie siadły, wyniki zatrważające, w domu smutek.
A na dodatek deszcz, burza, nie ma się chęci na nic, jak tylko leżeć i jeść czekoladę z jakimś czytadełkiem w ręku. Tak właśnie robię, gdy znów dzwoni telefon. Tym razem jest to Wacek Tkaczuk i zadaje mi dziwne pytanie, czy nie wiem, co z Henrykiem, bo od dwóch dni nie odbiera ani telefonu, ani komórki, a właśnie weekend, więc nie przychodzi też do Czytelnika. Wiesław Myśliwski jest zdenerwowany i Marian Pilot jest zdenerwowany, zdenerwowany jest też Wacek i w związku z tym denerwuje mnie, bo znam podobno chłopca, który mieszka nad Henrykiem, jego sąsiada z góry. Piotrka znam, ale nie mam jego numeru, dzwonię więc do Michała Szymaniaka, który na pewno ma ten numer, Michał dzwoni do Piotrka, Piotrka nie ma w domu, ale podaje Michałowi kod od bramy i od domofonu, w związku z czym Michał deklaruje się, że pójdzie tam zobaczyć, bo mieszka niedaleko.
Siedzę, czekam, cały czas lecą symfonie Kanczelego i jeszcze wzmagają nastrój grozy, na dworze grzmi. Dzwonię do Henryka, cisza. Dzwoni Michał: na dzwonek do drzwi żadnej reakcji, sąsiadka twierdzi, że o dwunastej słyszała trzaśnięcie drzwiami. Dzwonię z tą wiadomością do Wacka, jest to wiadomość w miarę dobra, bo o dwunastej Henryk zwykle wychodzi na obiad, ale też skoro tak jest codziennie, to sąsiadka mogła się przesłyszeć, przenieść coś z wczoraj lub przedwczoraj. W Internecie wiadomość od Michała: „Idąc do Henryka czułem się jak detektyw z W11, a kiedy wróciłem do domu, okazało się, że rozgotowałem pierogi”.
Znów dzwonię do Henryka, nie mogąc sobie wyobrazić, że nie usłyszę już jego „mmm..., halo?”, dzwonię do Foksa, bo widzieli się w czwartek, może Foks coś wie, może się Henryk wybierał na jakąś imprezę? Foks nic nie wie, podobno Bohdan widział w piątek Henryka w dobrej formie. Idę do Anastazji wygadać się, ta siedzi nad kocurem, jest pełna najgorszych przeczuć. Kocur nie je, nie pije, żyje dzięki kroplówce.
Wracam do siebie, dzwonię do Henryka, po szóstym sygnale odkładam, kładę się z czytadełkiem, ale czytanie mi nie idzie, czekolada nie smakuje, znów dzwonię do Henryka, odbiera jakiś młody człowiek, mówi, że profesor Bereza został zabrany do domu starców, teraz mieszkania mają być dla młodych małżeństw. Podaje mi namiary na tę instytucję, szukam w Internecie, znajduję numer, dzwonię, odbiera pielęgniara, co za krzyż pański my tu mamy z tym Berezą, mówi, jeszcze nie było tutaj tak upierdliwego pensjonariusza. Dziś w nocy nastawił budzik, rano pobudził wszystkich, a jak przyszłam, powiedział, że nie potrafi go wyłączyć.
Budzi mnie Foks, telefonem. Wszyscy postawieni w stan pogotowia, ksiądz stoi na czatach pod Czytelnikiem, na razie nic nie wiadomo. Opowiadam mu swój sen, śmieje się, ale nerwowo. Ubieram się, też nerwowo, nie wiem, za co się zabrać, trzeba doczekać do południa. W końcu dzwoni telefon, znów Foks, wszystko dobrze, Henryk siedzi w Czytelniku, je obiad. Uznał, że jak jest w domu, to komórka mu niepotrzebna. Idę powiedzieć Sergiuszowi, a już się bałem, że czeka mnie tyle roboty, jeszcze nigdy nie pisałem mowy pogrzebowej, mówię, bo całe napięcie już ze mnie opadło. Ty myślisz tylko o samym sobie, odpowiada Sergiusz, umierający nic cię nie interesuje. Kocurowi już krew leci z pyszczka.
We wtorek jadę do Czytelnika zobaczyć żywego Henryka. Ten w jednym z najlepszych swoich humorów, co wy opowiadacie, że telefon nie działał? – drwi sobie z nas. – Alicja Lisiecka dzwoniła do mnie dwa razy, mimo że jej zabroniłem. Wiadomo, trzeba było od razu zwrócić się do Lisieckiej.
Wracam, kocur nie żyje. Bierzemy łopatę, idziemy go pochować w dzikim ogródku. Anastazja, cała zapłakana, podnosi z ziemi dojrzałą gruszkę. Jakie tu ładne gruszki, mówi. Będę tu przychodziła na gruszki.
Adam Wiedemann – poeta, prozaik, krytyk muzyczny, tłumacz z ukraińskiego i słoweńskiego, rysownik. Zna się też na złoceniu architektury. W swojej twórczości bywa sfinksem – lubi zagadki i paradoksy. Debiutował tomem „Samczyk”, za „Pensum” otrzymał Literacką Nagrodę Gdynia (laureatem Nagrody Kościelskich został już w 1999 r.). Kolekcjonuje sny, zebrał je w „Scenach łóżkowych”. Ostatnio ukazał się jego tom „Dywan” (2010 r.).