Kultura ma się dobrze, mówią statystyki. Od kilku lat systematycznie rośnie liczba sprzedawanych biletów do teatrów, kin, a nawet muzeów! Statystyczną prawdę potwierdzi każdy miłośnik teatru – w Warszawie równie trudno o bilet na wymagające przedstawienia Krystiana Lupy, jak i popularną komedię graną w jednym z wielu teatrów prywatnych. Coraz lepiej, mierząc liczbą tytułów, ma się polski film. W 2005 r. kina odwiedziło zaledwie 23,6 mln widzów i tylko niecały milion zdecydował się na ofertę rodzimą. W 2009 r. wielkość widowni wzrosła do 38 mln, a jedna czwarta widzów kupiła bilet na polski film.
Samozachwyt na wyrost
Reanimacja kinematografii byłaby niemożliwa bez Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej, powołanego do życia w 2005 r. za rządów SLD, gdy resortem kultury kierował Waldemar Dąbrowski. Szefowa PISF Agnieszka Odorowicz, z wykształcenia doktor ekonomii, przekonuje, że inteligentna interwencja państwa jest niezbędnym warunkiem rozwoju takich gałęzi gospodarki (i kultury) jak przemysł filmowy, a każda złotówka zainwestowana z publicznej kasy zwraca się wielokrotnie. Tak dobrze jeszcze nie było, mówią miłośnicy sztuki współczesnej. Polscy artyści podbijają światowe muzea i galerie. Mirosław Bałka oczarował londyńską publiczność swą instalacją „How It Is” w Hali Turbin muzeum Tate Modern. Milionowa publiczność, entuzjastyczne recenzje i równie gorąca recepcja twórczości w najlepszych galeriach świata takich artystów, jak Zbigniew Libera, Wilhelm Sasnal, Piotr Uklański, dowodzą, że polska sztuka współczesna wkroczyła w złoty wiek, a nasza kultura jest żywotna i atrakcyjna.