Książki

Obywatele i flatuliści

Kawiarnia literacka

Czas jakiś temu pisałem tutaj – ot tak, bez przyczyny – o Bernarrze Macfaddenie, ojcu kosmotarianizmu, kulturystyki i pompki do penisa. Dziś będzie o innym zapomnianym bohaterze przeszłości, ale tym razem z całkiem konkretnego powodu.

Zataczająca coraz szersze kręgi akcja Obywateli Kultury (którą, nawiasem mówiąc, całym sercem popieram) polega na przekonywaniu kolejnych osób, począwszy od statystycznych Polaków, szeregowych konsumentów kina, sztuki i literatury, po decydentów i polityków, że 1 proc. budżetu państwa powinien być wydawany na kulturę. Wydajemy na armię i służbę zdrowia, wydajemy na rolników i górników, wydajemy na drogi i emerytury i wszystko to są rzeczy ważne i ważniejsze, ale w tym wszystkim kultura dostaje mocno po głowie (czy raczej po kieszeni), choć każda wydana na nią złotówka (mimo zawodzeń i narzekań na państwowy mecenat) w dłuższym rozrachunku nie tylko się zwraca, ale i sporo procentuje – tak w kapitale społecznym: tożsamości, edukacji, demokratyzacji, jak i w brzęczącej monecie. Czego nie można powiedzieć o wielu innych państwowych wydatkach.

Kiedy tak narzekamy, że sztuka mrze bez pieniędzy, że słowo „misja” w telewizji może się odnosić wyłącznie do misji ewangelizacyjnej, że banalna rozrywka wypiera porządną sztukę, byle chałturnik kasuje hochnaście tysięcy za prymitywną chałę dla gawiedzi, a poważne projekty artystyczne nie mają szans na realizację z braku kasy, pocieszamy się czasem, że drzewiej bywało lepiej: mecenasi prywatni i państwowi łożyli, a wielcy artyści mieli się jak pączki w maśle. Ha, otóż niekoniecznie.

Pod koniec XIX w., kiedy Sarah Bernhardt była u szczytu sławy, trwoniła fortuny na poduszki, sypiała w trumnie, a plakaty Alfonsa Muchy sprowadzały tłumy na spektakle z jej udziałem, jednym słowem: niewzruszenie stała (jeszcze na obu nogach) na scenicznych deskach Paryża, za jeden wieczór inkasowała sumę nieosiągalną dla innych aktorów: 8 tys. franków. W tym czasie ktoś inny za jeden wieczór w Moulin Rouge inkasował 20 tys. Był to niejaki Joseph Pujol, znany jako Le Pétomane, czyli Pierdoman, z zawodu piekarz, z powołania – flatulista.

Flatulista, fartist, Kunstfurzer, mieteorist czy braigetori to osoba trudniąca się (nie wiem, czy to właściwe określenie) kunsztownym puszczaniem wiatrów – a właściwie zasysaniem powietrza z pomocą mięśni odbytu i wypychaniem go z powrotem na rozmaite sposoby. Flatuliści zdolni do wydawania z siebie dźwięków podobnych do śpiewu zostali opisani przez świętego Augustyna w „Państwie Bożym”, wspomniał ich też Rabelais w „Gargantui i Pantagruelu”; zabawiali gości na średniowiecznych dworach królów angielskich i irlandzkich, ale dopiero Pujol przywrócił tę rozrywkę Europie po wielu latach zapomnienia.

Późniejszy Le Pétomane urodził się w 1857 r. i już w dzieciństwie zauważył podczas kąpieli w oceanie, że potrafi zasysać odbytem morską wodę, którą mógł następnie wystrzeliwać z siebie na odległość pięciu metrów – co sprawiło, że stał się prawdziwą duszą towarzystwa. Szybko nauczył się pochłaniać również powietrze i, że tak to ujmę, wygwizdywać nim coraz bardziej skomplikowane melodie, łącznie z ariami bel canto (jako że używał nie gazów trawiennych, a powietrza, pokazy były bezwonne; zresztą na wszelki wypadek pięć razy dziennie stosował lewatywę).

Pujol zrezygnował z kariery piekarza, wyjechał ze swoim show do Paryża i z miejsca został zatrudniony w Moulin Rouge, gdzie w trakcie półtoragodzinnego występu, elegancko ubrany (czasy były pruderyjne), przez specjalną gumową tulejkę gasił świece z pięciu metrów, palił papierosy ustami i odbytem naraz, wygrywał melodie, imitował głosy znanych polityków, dawał przegląd pierdnięć rozmaitych osób (dziewczątka, młynarza, panny młodej w łożnicy i in.), a także wygrywał na okarynie popularne melodie, takie jak „O, sole Mio” czy „Marsylianka”. Odnotowano jeden przypadek ataku serca ze śmiechu i liczne omdlenia dam w gorsetach. Oglądali go wszyscy, od króla Belgii i księcia Walii, po Zygmunta Freuda.

Kiedy po trzech latach skłócił się z Moulin Rouge (poszło o darmowy występ na rzecz przyjaciela), niepocieszony właściciel kabaretu zaczął wystawiać show Pétomanki-kobiety, która okazała się jednak nie flatulistką, a oszustką. Pétomane wytoczył kabaretowi proces (wygrany zresztą), a następnie założył własny Theatre Pompadour, gdzie trupa mimów i klaunów tańczyła do wygrywanych przezeń melodii, po czym bohater wieczoru recytował napisany przez samego siebie wierszyk o farmie, naśladując głosy rozlicznych zwierząt domowych i drobiu. Gwoździem programu była wykonywana z rozmachem imitacja wielkiego trzęsienia ziemi w San Francisco.

Wybuch I wojny światowej, wyjazd synów na front i barbarzyństwo walk podłamało go, wyniósł się do Marsylii, gdzie założył dobrze prosperującą fabrykę biszkoptów; zmarł tam w 1945 r., nie powróciwszy nigdy na scenę. Wdzięczne miasto nazwało jego nazwiskiem ulicę, przy której mieszkał, zaś Sorbona zaoferowała spadkobiercom dużą sumę za możliwość sekcji układu trawiennego Pétomane’a, ale – jak to ujął jego syn – „są w życiu pewne sprawy, które po prostu trzeba traktować z szacunkiem”. I dodał: „W trakcie swego długiego życia dał z siebie to, co najlepsze”.

Nawiasem mówiąc, również Sarah Bernhardt odmówiła pokaźnej kwoty, oferowanej za możliwość wystawiania jej amputowanej nogi w słoju z formaliną – co przypomina mi o istocie sprawy: nawet jeśli sto lat temu flatulista zarabiał więcej niż najsłynniejsza aktorka epoki, to od nas zależy, by budżet państwa polskiego wydawał więcej pieniędzy na kulturę, niż na pierdzenie w stołki rozmaitej rangi. Szanowni Państwo, podpiszcie apel o 1 proc. budżetu na kulturę.

 

 

Jacek Dehnel (ur. 1980 r.) debiutował tomem wierszy „Żywoty równoległe” (2004 r.). W 2005 r. otrzymał Nagrodę Kościelskich. W 2006 r. opublikował powieść „Lala”, za którą otrzymał Paszport POLITYKI. Wydał też m.in. tomy wierszy „Wyprawa na południe” (2005 r.) i „Brzytwa okamgnienia” (2007 r.) oraz prozę: „Rynek w Smyrnie” (2007 r.), „Balzakiana” (2008 r.) i „Fotoplastikon” (2009 r.).

Polityka 36.2010 (2772) z dnia 04.09.2010; Kultura; s. 64
Oryginalny tytuł tekstu: "Obywatele i flatuliści"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama