Daniel Odija jest specjalistą od opisywania ciemnych rejonów rzeczywistości. Próbował zmienić tonację swojej prozy w poprzedniej powieści „Niech to nie będzie sen”, która kończy się pochwałą zwykłego wiejskiego życia. Jednak w najnowszej książce „Kronika umarłych” ciemne nurty szaleństwa znowu zagarniają bohaterów, mieszkańców Kostynia.
Odija opowiada o grupie przyjaciół, w której każdy ma swoją strefę mroku: Mateusz, muzyk jazzowy, cierpi na psychozę, Radka zostaje brutalnie zgwałcona, Darek nie może zaakceptować choroby syna, ksiądz Jan wątpi w swoje powołanie i czuje się bezpiecznie tylko w piwnicy, Agacie z kolei śnią się sceny wojenne i prześladują ją dawni, niemieccy mieszkańcy jej domu. Powieść Odiji tworzy obraz rozkładu, choroby, która ogarnia całe miasteczko – jej ucieleśnieniem są fantastyczne stwory, szczuraki, pół ludzie i pół szczury, które gnieżdżą się w podziemiach. Potrafią udawać ludzi – zwłaszcza miejskich urzędników.
Książka Odiji jest studium szaleństwa, próbą zrozumienia tych, którzy „tkwią w podwójnym świecie”. Jednocześnie to historia apokaliptyczna, w której zwycięża chaos, a losy ludzkie toczą się w dół po równi pochyłej. Jednak opowieść nie prowadzi nas do żadnego wyraźnego rozwiązania, poza tym nadmierne nagromadzenie okropności (psychicznych, fizycznych i jeszcze do tego szczuraki), zamiast wzmocnić efekt grozy, osłabia go. Nadmiar nie pozwala przyjrzeć się pojedynczemu szaleństwu. Najmocniej jednak razi styl narracji, w której roi się od kolokwializmów, zwłaszcza w opisach przeżyć muzycznych: „gdy usłyszał Big fun spadły mu kapcie, i już nigdy ich nie znalazł”, Miles Davis „szczytował na wysokim dźwięku”.
To wszystko, zamiast zbliżać nas do dramatu bohaterów, oddala i drażni, bo język nie pasuje do opowiadanej historii. A przecież pamiętamy „Tartak”, ponurą historię opowiedzianą mocno i wyraziście. I tamta książka, inaczej niż „Kronika umarłych”, była przejmująca do szpiku kości.
Daniel Odija, Kronika umarłych, W.A.B., Warszawa 2010, s. 344