Konfrontacja ze śmiercią zmusza człowieka do obcowania z życiem. Przekonuje się o tym Pietro, zamożny człowiek sukcesu, który nagle owdowiał. Wciśnięty w rolę samotnego ojca, odkłada na bok wszystkie dotychczasowe namiętności i skupia się na swojej dziesięcioletniej córce, Claudii. Mężczyzna przestaje jeździć do pracy, za to dzień w dzień przesiaduje w parku pod szkołą córki, czekając aż mała skończy lekcje. Właśnie o sztuce czekania opowiada najnowszy film Grimaldiego.
„Cichy chaos" to wcale nie gorzka opowieść o zmaganiu się ze złośliwymi spiskami przeznaczenia. Nanni Moretti (znany m.in. jako Giovanni z „Pokoju syna") stworzył fantastyczną rolę przeciętnego wdowca, który musi (dla siebie i córeczki) raz jeszcze odnaleźć rytm codzienności. Przychodzi mu to z trudem. Początkowo spokój, jakiego doświadcza, wysiadując na parkowej ławce, nudzi go i drażni. Nieudolnie zabija czas, aż wreszcie dopuszcza do siebie maleńkie rozkosze i pozwala sobie czerpać z nich radość. Snuje na przykład banalne rozmowy z miejscowym barmanem, obserwuje piękną kobietę, zaprzyjaźnia się z matkami odprowadzającymi swoje dzieci do szkoły i pije z nimi kawę.
Świat przedstawiony widz obserwuje oczyma Pietra, obecnego prawie w każdym kadrze filmu. Cała reszta, czyli zarówno przestrzeń, jak i postaci (brat-amant, histeryczna szwagierka czy pojawiający się na moment bogaty kapitalista grany przez Polańskiego) to jedynie tło, dobrze brzmiąca przygrywka. Na uznanie zasługuje bezpretensjonalność „Cichego chaosu". Śmierć żony Pietra, przyczyna wszelkich zdarzeń, została wyrzucona na daleki plan. Zabieg ten jednak wcale nie prowokuje oskarżeń o ignorancję czy nieproporcjonalną emocjonalność obrazu. Wygłuszenie żałoby pozwoliło skonstruować delikatną i bezpieczną historię o zdobywaniu umiejętności świadomego życia.
Film przekona lubiących dowcipne dialogi, barwne, choć nieskomplikowane postacie i nienaprzykrzającą się fabułę.