Slumdog. Milioner z ulicy
Recenzja filmu: "Slumdog. Milioner z ulicy", reż. Danny Boyle
Gdyby pół roku temu napisano, że jakiś niskobudżetowy film o hinduskich dzieciach, rozgrywający się w Dharavi, największej dzielnicy slumsów Mumbaju, czyli Bombaju, będzie faworytem w oscarowym wyścigu, i to w najważniejszych kategoriach, nikt by w to nie uwierzył. A jednak „Slumdog. Milioner z ulicy” – skromna produkcja z nieznanymi aktorami, zrealizowana przez Anglika Danny’ego Boyle’a, zawładnęła wyobraźnią nie tylko szacownych członków Akademii (10 nominacji). Również poza Ameryką znalazła się w czołówce najlepiej sprzedających się tytułów, a krytycy zgodnie rozpływają się nad nią z zachwytu.
Co jest niezwykłego w bajecznie prostej historii, że zrobiła aż taką karierę? Chłopcu na posyłki w call-center (Dev Patel) udaje się dojść do finałowej rozgrywki w telewizyjnym show „Milionerzy”. Stawką jest niewyobrażalnie wysoka kwota 20 mln rupii. Prowadzący program podejrzewa, że ma do czynienia z oszustem. Sierota i nędzarz ledwie rozpoznający litery nie ma prawa znać odpowiedzi na podchwytliwe pytania, m.in. z historii religii i teorii literatury, prezenter wzywa więc policję, która torturami stara się go zmusić do przyznania się do przestępstwa. Biedak okazuje się jednak czysty jak łza, jego tłumaczenie nie budzi żadnych wątpliwości. Przy okazji układa się w barwną opowieść biograficzną, opisującą tragiczne, pełne przemocy dzieciństwo oraz wielką, romantyczną miłość aż po grób do dziewczyny jeszcze bardziej od niego skrzywdzonej przez los. Gdyby nie szybki, nowoczesny montaż, teledyskowe tempo akcji, wrażenie byłoby takie, że to zwykły melodramat.
Baśniowa fabuła, oparta na banalnym pomyśle zaczerpniętym z popularnego teleturnieju, wsparta humorem oraz zaskakująco celną analizą modernizujących się Indii, oszalałych na punkcie bogacenia się, robi jednak wrażenie czegoś niesłychanie oryginalnego. Połączenie drapieżnej obserwacji społecznej w stylu „Miasta boga” z dickensowskim optymizmem przez łzy, zawsze skierowanym ku dobroci i miłosierdziu, działa, chwyta za serce i sytuuje „Slumdoga” gdzieś pomiędzy odważnym, bezkompromisowym dramatem a pogardzanym bollywoodzkim musicalem. Do tego dochodzą magiczne umiejętności reżyserskie Boyle’a („Trainspotting”, „W stronę słońca”), który nigdy jeszcze nie stworzył dwóch gatunkowo podobnych do siebie filmów. Po latach nie zawsze udanych formalnych poszukiwań nakręcił dzieło do podziwiania. Wspaniały hymn na cześć życia i miłości.