Rodzicom wahającym się, gdzie zabrać dziecko w dniu jego święta, podpowiadamy: na „Opowieści z Narnii. Książę Kaspian”, ekranizację drugiej części siedmioksięgu C.S. Lewisa. Ekipa realizatorów, na czele z reżyserem Andrew Adamsonem, nie zmieniła się od części pierwszej, w role rezolutnego rodzeństwa Pevensie wcieliła się (z równie dobrym skutkiem) ta sama czwórka młodych aktorów.
Od momentu powrotu dzieci z poprzedniej misji w Narnii według londyńskiego czasu minął rok. W dziejach Narnii upłynęło ich tysiąc. W tym czasie kraina została najechana przez ludzi, a niedobitki rdzennych mieszkańców – centaurów, krasnoludów i gadających zwierząt – ukryły się w puszczy. Tam też ucieknie przed wyrokiem śmierci wydanym przez żądnego władzy wuja tytułowy książę Kaspian. Wkrótce Kaspian i Narnijczycy zjednoczą siły w walce o odzyskanie kraju, a pomoże im w tym czwórka rodzeństwa oraz znany z poprzedniej części wszechpotężny lew Aslan. W trakcie misji rodzeństwo przerobi trudne lekcje brania odpowiedzialności za swoje decyzje, poskramiania ambicji, pozna gorycz porażki, zwątpi i odzyska wiarę, słowem – dojrzeje.
Kontrapunktem dla patosu książek Lewisa (te ciągłe okrzyki: „Za Narnię!” i „Za Aslana!” w równie licznych, co spektakularnych scenach walk, lew jako figura Chrystusa Zbawiciela) jest angielska ironia i poczucie humoru, w czym obok rodzeństwa Pevensie celują pewien mrukliwy krasnolud i gadatliwy bóbr. Komu podobała się pierwsza część – z przyjemnością obejrzy drugą. Komu pierwsza nie przypadła do gustu – tego druga może skusić pięknymi plenerami; zdjęcia kręcono m.in. w Nowej Zelandii i... w naszych Górach Stołowych. Pod koniec roku zaś rusza produkcja trzeciej części cyklu: „Podróż wędrowca do świtu”.