Lekko o rzeczach ważnych
Recenzja filmu: „Opadające liście”, reż. Aki Olavi Kaurismäki
Są twórcy, których dzieła rozpoznaje się po ułamku sekundy, lecz mimo przewidywalności motywów, powtarzalności środków, zawsze niemal tej samej palety barw, za nic nie chciałoby się, żeby się zmieniali. Bez wątpienia do takich autorów należy Aki Kaurismäki, koneser starego kina, mistrz miłosnej nostalgii, piewca komedii samotności. „Opadające liście” to kolejna urokliwa cegiełka składająca się na słodko-gorzkie uniwersum Fina, w którym dobrzy ludzie mają mocno pod górkę, źli napawają się władzą, a przestrzeń sprawia wrażenie zastygniętej w czasie. Opustoszałe kawiarnie wyglądają niczym martwe bary z początku lat 50. Gnieżdżące się w ciemnym zaułku kino wabi seksownym ciałem Brigitte Bardot, arcydziełami Viscontiego, przyciąga plakatami horrorów o Godzilli. O tym, że fabuła rozgrywa się jednak tu i teraz, dowiadujemy się m.in. z muzealnego odbiornika nadającego napawające grozą wiadomości o rosnącej liczbie ofiar bombardowań pod Mariupolem, Kijowem itd.
Opadające liście (Kuolleet lehdet), reż. Aki Olavi Kaurismäki, prod. Finlandia, 81 min