W nowym filmie Alexa Garlanda, twórcy „Ex Machiny” i „Anihilacji” hasło „wszyscy faceci są tacy sami” nabiera złowieszczej dosłowności. Harper (znów wspaniała rola Jessie Buckley) po tragicznej śmierci męża, niestabilnego psychicznie, przemocowego manipulatora, szuka wytchnienia w malowniczej posiadłości na angielskiej prowincji, lecz szybko pada ofiarą prześladowań ze strony lokalnych mieszkańców (każdego z nich znakomicie gra Rory Kinnear). Od jedynie z pozoru niewinnych umizgów właściciela domu po jawne akty agresji. Pastor obarcza ją winą za śmierć partnera, bezdomny ekshibicjonista próbuje włamać się do posiadłości, policjant bagatelizuje doniesienia o zagrożeniu, a tymczasem pętla przemocy – fizycznej, psychicznej, werbalnej – wokół Harper zaciska się coraz bardziej. Najłatwiej sprowadzić „Men” do trafnej, choć niezbyt subtelnej metafory mizoginii. Ale scenariusz oferuje znacznie więcej: dostajemy opowieść o dziedziczeniu przemocy, o przeklętym kręgu opresji, jakiej poddawane są kobiety, o traumach przeszłości, od których nie sposób się uwolnić. A poza wszystkim to świetnie zrealizowane kino grozy: Garland po mistrzowsku operuje paletą barw, precyzyjnie buduje atmosferę narastającego zagrożenia, dyskretnie wplata do scenariusza wątki pogańskiego folkloru, by w surrealistycznym, krwawym finale skręcić w kierunku body horroru, jakiego nie powstydziłby się David Cronenberg.
Men, reż. Alex Garland, prod. Wielka Brytania, USA, 100 min