Dorośli rzadko się zastanawiają nad tym, jacy byli ich rodzice jako dzieci. W „Małej mamie” ten dość oczywisty koncept zostaje rozwinięty i podniesiony do rangi delikatnej metafory – ponadpokoleniowej komunii matek i córek w fikcyjnej przestrzeni ożywionej wyobraźnią dziecka. Na ekranie wypada to bardzo naturalnie. Oto w położonej gdzieś na prowincji rodzinnej posesji zmarłej nestorki rodu jej dorosła córka i ośmioletnia wnuczka (Joséphine Sanz), porządkując rzeczy, każda na swój sposób stara się dojść po tragedii do siebie, oswoić śmierć. Przeżywając stan żałoby, mała dziewczynka martwi się, że nie zdążyła się pożegnać z ukochaną babcią. Gdy jej matka znika w niejasnych okolicznościach, pojawia się łudząco do niej podobna druga dziewczynka (Gabrielle Sanz), równolatka, która odgrywa rolę nieobecnej matki.
Francuska reżyserka Céline Sciamma („Portret kobiety w ogniu”) proponuje widzom podróż, w której przewodnikiem jest wrażliwość każdego z nas. W zależności od tego, co się w tej krótkiej, bo trwającej zaledwie 72 minuty historii zdoła dostrzec, takie pozostaną wnioski. Dla jednych będzie to przywołanie dziedzictwa matriarchatu, inni powiedzą, że to przypowieść o leczeniu międzypokoleniowych ran albo baśń o symbolicznym przełamywaniu barier narastających między rodzicami i dziećmi.
„Mała mama”, choć jest opowiedziana w sposób spokojny, skrajnie realistyczny, z bardzo oszczędnie dozowaną muzyką, praktycznie bez odwołań do zaświatów i duchów – przypomina wiersz, składający się z pięknych strof, w którym rzeczywistość, mimo iż wydaje się magiczna – ani na chwilę nie wypada z ram. Najcudowniejsza jest w tym filmie wciągająca, intymna atmosfera kojarząca się z arcydziełami Hayao Miyazakiego, w których o dziecięcych smutkach i rytuałach mówi się zawsze w sposób dojrzały, a problemy dotyczą głównie jednak świata dorosłych. Podobna jest też wiara w sprawczą moc natury, odwaga stawiania pytań, niedawania rozwiązań i emocjonalne spełnienie.
Mała mama (Petite maman), reż. Céline Sciamma, Francja 2021, 72 min