Winny od urodzenia
Recenzja filmu: „Tylko sprawiedliwość”, reż. Daniel Destin Cretton
„Przeciwieństwem biedy nie jest bogactwo, przeciwieństwem biedy jest sprawiedliwość” – pisał amerykański prawnik Bryan Stevenson w swojej autobiografii. Jej filmowa adaptacja przypomina jedną z najgłośniejszych spraw, jakie prowadził, wpisując się jednocześnie w aktualny kontekst i niekończącą się walkę o równouprawnienie czarnych obywateli Stanów Zjednoczonych. W połowie lat 80. Walter McMillian (świetny, panujący nad emocjami Jamie Foxx) został aresztowany za zabójstwo białej kobiety. Miał alibi, nie było przeciwko niemu żadnych fizycznych dowodów, tylko zeznanie świadka o wątpliwej reputacji i kryminalnej przeszłości. Na Głębokim Południu to wystarczyło, aby skazać czarnego na karę śmierci. „Nie wiesz, jak to jest być winnym od urodzenia” – krzyczy McMillian do młodego Stevensona (Michael B. Jordan). Trudno mu uwierzyć, że ambitny chłopak z dyplomem Harvardu chce walczyć o jego życie, na dodatek rzucając wyzwanie władzom stanu Alabama.
Tylko sprawiedliwość (Just Mercy), reż. Destin Daniel Cretton, prod. USA, 137 min